2. Zaburzona codzienność

37 4 0
                                    

Dziś niczym nie różni się od wczoraj. W sumie rzadko zdarza się coś, co odróżnia jakiś dzień od innego. Wszystkie toczą się swoim własnym, spokojnym torem.
Wróciłam z pracy. Była godzina... może dwudziesta trzecia? W każdym razie było już ciemno. Leżałam na łóżku. Moje włosy były mokre i delikatnie chłodziły moją głowę i ramiona. Było gorąco. Ale co się dziwić? W końcu koniec czerwca.
Nagle mój pokój rozjaśniło silnie światło. Tak jak się pojawiło, przebiegło po ścianach pokoju i zniknęło.
Auto.
Znałam to z czasów kiedy mój tato wracał późno z pracy. Coś mi się ścisnęło w gardle i klatce piersiowej.
Szybko powstrzymałam rosnące uczucie nostalgii i podeszłam do okna.
To rzeczywiście było auto. Stało może 300 metrów od mojego domu, niedaleko starego budynku, który był jedynym domem w pobliżu, ale nikt w nim nie mieszka odkąd pamiętam. Wysiadła z niego trójka ludzi. Słyszałam głosy, wzdychanie, śmiech. Nagle zapaliło się światło. Była to jakaś lampa przyczepiona do sporego kampera, który stał za terenowym autem.
"Co oni tu robią o tej porze? " pomyślałam.
Przyglądałam się im przez dłuższą chwilę. Najpierw coś wyciągali z kampera przez jakiś czas, następnie wydawało się że nie robią nic, ale okazało się że rozpalili grilla. Patrzyłam jeszcze chwilę, ale tylko siedzieli i się śmiali. Stwierdziłam więc, że zwariowali i poszłam spać.

Kiedy rano zadzwonił mój budzik zerwałam się z łóżka i podbiegłam do okna. Wciąż tam byli. Przed kamperem wciąż były pozostałości z nocnego grilla.
W pierwszych promieniach dnia mogłam się wszystkiemu przyjrzeć. Pobiegłam po lornetkę. Auto było ciemnozielone i ubłocone. Spojrzałam na tablice rejestracyjną. Zagraniczna. Chyba polska. Co tu robią Polacy? Pewnie przyjechali się spić i niedługo wyjadą. Nagle straciłam zainteresowanie. Ubrałam się i wyszłam z domu. Kiedy szłam przez podwórko zerknęłam jeszcze w stronę kampera po czym wsiadłam za furtką na rower i pojechałam do szkoły.

Kiedy byłam już na miejscu, przypięłam rower do stojaka i poszłam do swojej szafki. Po drodze mijałam innych uczniów, którzy omijali mnie szerokim łukiem i milkli w moim pobliżu. Nawet nauczyciele starali się mnie unikać. Ale już się przyzwyczaiłam. Nawet wolę być ignorowana. Niestety zdarzało się, i to dość często, że ktoś nie miał zamiaru mnie ignorować. Ale dało się do tego przyzwyczaić. Wtedy to ja musiałam ignorować.
Podeszłam do szafki. "Ty powinnaś zginąć". Miły początek dnia. Różowy lakier do paznokci (jakież to niesamowicie przerażające... po prostu ten róż jest niesamowicie groźny, cóż ja biedna teraz poradzę?) zaschnął już na metalowych drzwiczkach. Otworzyłam je obojętnie, schowałam plecak, wyjęłam waciki i zmywacz, i starannie wymyłam szafkę. To będzie kolejny długi dzień...

Wyjeżdżając spod szkoły czułam przenikliwy ból w kostce. Ah jakie te schody wąskie, że się dwie osoby nie zmieszczą. Kto by pomyślał...
Ciężko mi się pedałowało. Na szczęście dzisiaj nie miałam pracy, więc gdy dojechalam pod dom było jeszcze jasno. Kamper wciąż stał tam gdzie go rano widziałam. Oprócz niego stał też busik, a po domu kręciło się kilkoro mężczyzn. Trójka, która wczoraj przyjechała znowu zrobiła grilla.
Moja ciekawość trochę wzrosła.

Kolejna część czegoś co powstaje zupełnie na bieżąco. Mam nadzieję, że komuś się spodoba :)

ZostawionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz