0. and I wish it was a nightmare instead

2.6K 216 30
                                    

„They say the end is coming sooner
But the end's already here
I said today is but a rumor
That we'll laugh at in a year
Or two, or three, or four, or five, whatever"

***

/jakiś czas później/

Jimin nigdy wcześniej nie biegł tak szybko. Ani wtedy, kiedy ostatecznie uciekł z domu, a matka goniła go z płaczem jeszcze przez kilka przecznic, krzycząc by „oddał jej ten pieprzony portfel", ani nawet wtedy, gdy dwa lata temu ktoś wsypał go przed policją i jeśli nie chciał stracić reszty cennego towaru, musiał wmusić w swoje leniwe nogi trochę życia. Teraz było znacznie gorzej. Bieg po równym chodniku był niczym w porównaniu z leśną ściółką, a latarnie i znaki drogowe wymijało się znacznie prościej od drzew z wystającymi konarami. Połamane gałęzie zdradziecko chrzęściły pod nogami, ścieżka zwężała się i zanikała, by pojawić się nagle kilka metrów dalej, a on nie miał czasu by szukać drogi naokoło. Biegł na oślep, dłońmi zasłaniając oczy, czując jak ból w płucach nasila się z każdym oddechem, a łydki zamieniają się w gumę. Jeśli się zatrzyma, jeśli obejrzy się za siebie, nie oderwie już stóp od ziemi, co do tego jednego był przekonany.

Niskie, pomarańczowe słońce prześwitywało między coraz rzadszymi gałęziami, które w biegu falowały i w oczach Jimina mieniły się niczym barwny kalejdoskop. Być może to resztki alkoholu w jego żyłach, może adrenalina, a może jednak to wszystko to tylko zły sen, a on zaraz obudzi się w ciepłym łóżku, wtulony w śpiącego jak kamień Yoongiego.

(Już nigdy-)

Uczucie gorąca zniknęło, ustępując miejsca fali zimna, która wstrząsnęła ciałem Jimina w nieprzyjemnym dreszczu. Nachylił się do przodu, wciągając w płuca solidną porcję tlenu. Chłopak rozejrzał się wokoło, by stwierdzić, że nikt go już nie goni; wokół było cicho i pusto... przynajmniej na razie. Polana po drugiej stronie lasu wyglądała o tej porze dnia naprawdę pięknie - spowita w ciepłym świetle mokra trawa, podłużne cienie drzew i tafla jeziora, w której niezmiennie odbijały się barwy nieba; dzisiaj była to mieszanka poburzowego granatu, pomarańczu i bladego różu. W każdy inny dzień byłby zachwycony tą malowniczą scenerią, dzisiaj jednak była zbyt groteskowa, w całkowitej sprzeczności z jego myślami.

Ilekroć Jimin spojrzy na zachodzące słońce, będzie już myślał tylko o tym.

Jego serce ścisnęło się w bolesnym skurczu, a z oczu wreszcie popłynęły łzy, które przez cały dzień miał tuż-tuż pod powiekami. Jakkolwiek bardzo chciał w to wierzyć, to prawdopodobnie nie był sen. Zbyt dobrze pamiętał wszystko po kolei, każdy najmniejszy szczegół. Wszystko było logiczne, wyraźne, miało swoją przyczynę.

(To wszystko nasza-, moja wina. Gdybym tylko-)

Jimin sięgnął do kieszeni spodni - obie były puste, jeśli nie liczyć starego paragonu i foliowego woreczka. Kiedy teraz o tym myślał, nie potrafił sobie nawet przypomnieć, czy wybiegając z domu miał w ogóle przy sobie portfel oraz telefon. Być może zostawił je na stole i były już w rękach policji - wszystkie jego dane osobowe, kontakty, pewnie też resztki towaru schowane w ich sypialni. A może tylko zgubił je w lesie podczas jednego z licznych potknięć czy przeskoków przez krzaki. W sumie nieważne.

To już koniec.

Jimin czuł, jak zimne strumienie potu spływają po jego ciele, ale wszystko wewnątrz niego płonęło, węgliło się i skręcało w kującym bólu, tak że najchętniej wydarłby z siebie każdą unerwioną komórkę ciała, byleby nie czuć tego dłużej. To było milion razy gorsze niż ból zęba, złamana noga i kopnięcie w krocze razem wzięte. Gdyby ktoś spytał go, gdzie dokładnie go boli, nie umiałby wskazać, ale czuł to wyraźnie, gdzieś wewnątrz siebie, i było to uczucie całkowicie obezwładniające. Kiedy ostatnia drobina słońca schowała się za horyzont, Jimin rzucił się biegiem w stronę jeziora, pozwalając lodowatej wodzie obmyć jego brudne od potu i kurzu ciało. Desperacko uderzył dłońmi o taflę wody, a kiedy nie poczuł choćby cienia ulgi, zrobił to raz drugi i trzeci, krzycząc w rozpaczy.

Nie chciał tego pamiętać. Ani ich twarzy, ani ich słów, ani planów, które wspólnie układali. Teraz jednak, jak na złość, zdawał się pamiętać wszyściusieńko.

„Jesteśmy zwycięzcami, Jimin," cichy głos z tyłu głowy wywołał kolejną falę desperackiego krzyku, „jesteśmy spierdolinami z najwyższej półki, kto może nas zniszczyć?"

Jimin już sam nie wiedział, czy to jego własny krzyk, czy echo, czy też dźwięk policyjnych syren, ale szczerze mówiąc, nie dbał o to dłużej.

(Tylko my sami, Yoongi. Zniszczyliśmy to sami.)

top shelf dregs |vkook & yoonseok|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz