– Johnny, John! Wstawaj! – Donośny głos nad jego uchem momentalnie postawił go na nogi.
– Co... co się stało? – wymamrotał, rozglądając się po salonie.
– Zrobiłam zakupy! – krzyknęła z kuchni.
– Harry, nie krzycz... Moja głowa – wyjęczał, pocierając skronie. Krótko obcięta blondynka, wychyliła się zza framugi i zmierzyła brata poważnym wzrokiem.
– Wiem co ci pomoże na kaca – oświadczyła i znów zaszyła się w kuchni. Po kilku minutach wróciła dzierżąc w ręku dziwnie wyglądający napój.
– Wypij – poleciła, podając Johnowi szklankę z gęstą mazią.
– Co to jest? – zapytał, krzywiąc się na sam zapach.
– Nie ważne. Grunt, że działa. Stawia na nogi raz dwa.
– Nie wątpię. Już mam ochotę biec do łazienki – mruknął, przyglądając się napojowi.
– Nie gadaj, tylko pij. Do dna! – Harry przysunęła mu szklankę do twarzy.
– Chyba nie chcesz mnie otruć? – „W sumie, to byłbym ci wdzięczny" – dodał w myślach.
– Idiota z ciebie. Nie chcesz, to nie pij, ale łeb będzie cię bolał, a ja nie zamierzam być cicho – odparła, demonstracyjnie wyrywając mu szklankę i odstawiając ją na stolik z głośnym brzdękiem.
– Dobrze już – burknął, biorąc miksturę. Szybko połknął zawartość szklanki, krzywiąc się przy tym.
Harry z zadowoleniem obserwowała jego zmagania, po czym zabrała pustą szklankę i zaczęła buszować w lodówce, układając w niej przyniesione rzeczy.John oblizał usta z niesmakiem i spojrzał na butelkę stojącą na stoliku. Była pełna do połowy. Wypił aż tyle i tego nie pamiętał?
– Harry, chodź na chwilę – zawołał ją chłodnym tonem. – Co to ma znaczyć? – dodał, kiedy stanęła obok kanapy.
– Co? Twoja szkocka, którą próbowałeś zapić smutki – odparła bez zawahania.
– Nie wypiłem aż tyle – rzucił zirytowany.
– Skąd wiesz? Ległeś na kanapie i spałeś pół dnia. Masz słabą głowę, braciszku.
– Za to ty jesteś w tym zahartowana – odparł, marszcząc brwi. Harry zacisnęła usta w wąską linię i spojrzała na niego wzrokiem, który momentalnie sprawił, że Johnowi zrobiło się głupio.
– Jeżeli zamierzasz się na mnie wyżywać, to znajdź sobie kogoś innego, bo ja nie będę tego słuchać – powiedziała z wyczuwalnym w głosie rozżaleniem i skierowała się do przedpokoju.
„Cudownie, jesteś skończonym dupkiem" – skarcił się w myślach.
– Harry! Zaczekaj! – Pobiegł za nią.
– Wiem, że to dla ciebie trudny czas, ale ochłoń trochę i wtedy zadzwoń – odrzekła, zakładając płaszcz. Naciągnęła kaptur na głowę i wyszła z mieszkania, zostawiając Johna samego w pustym domu.
***
Sherlock siedział skurczony w fotelu i przyciskał do piersi skrzypce, od czasu do czasu pociągając za ich struny. Chaotyczne dźwięki, które przez to powstawały, rozchodziły się po ogarniętym półmrokiem pokoju. Zamknął oczy i wsłuchał się w odgłos dudniącego o parapety deszczu. Wyraźny obraz pełnego złości i żalu Johna nie mógł zniknąć z jego głowy. Sentymenty, emocje, ludzkie słabości. Już wcześniej zdał sobie sprawę z tego, że go dopadły. John Watson to jego słabość. Słabość do Johna jest i będzie jego przekleństwem.
Postanowił skupić się na jedynej słusznej w tych okolicznościach myśli: Musi dopaść Moriarty'ego i Morana dla bezpieczeństwa kraju, dla zemsty, dla swojej własnej satysfakcji, ale przede wszystkim dla Johna.

CZYTASZ
Sherlock: What if I be wrong...
FanfictionŻycie to pasmo wyborów. A niektóre z nich mogą nieść ze sobą straszne konsekwencje. "...Jeżeli negatywne uczucia przeważają nad poczuciem obowiązku, to łatwiej jest odejść, czyż nie?..." Powrót Moriarty'ego zawraca Sherlocka z misji we wschodniej Eu...