Rozdział 8 - O jeden kufel za dużo

518 75 8
                                    

Inspektor zaparkował auto i obaj udali się do budynku, z wiszącym nad drzwiami szyldem „Lowlander". Pierwszy próg baru przestąpił Lestrade i od razu dostrzegł Johna chrapiącego przy barze. Sherlock stanął w połowie drogi, czekając na działania ze strony Grega.

– John? Hej, John! Obudź się. – Potrząsnął doktora za ramię, aby wzmocnić efekt. W odpowiedzi usłyszał niewyraźne bełkotanie, które brzmiało jak: Eszcze troche, mamo. Gdyby nie fakt, że mieli zapobiec morderstwu, byłaby to zabawna sytuacja, pomyślał. Ponowił próbę obudzenia Watsona.

– Co? Cocosie stało? – wychrypiał blondyn, podnosząc głowę z nad blatu. Błądzący wzrok napotkał twarz inspektora. – Greg? Co? Gdzie? – Przetarł ręką twarz, starając się opanować zamglony obraz pomieszczenia. W skupieniu na słowach inspektora nie pomagało też nieprzyjemne łupanie w głowie.

– Ale się zaprawiłeś – odparł Lestrade i zerknął przez ramię na Holmesa. Ten jednak nie miał zamiaru mu pomagać. Przypatrywał się wszystkiemu z bezpiecznej odległości. – John, słyszysz mnie? – dodał.

– Ummyy – mruknął blondyn, pocierając skronie.

– Jesteś w barze. Trochę przesadziłeś z piwem – odparł, przyglądając się zmarnowanemu Watsonowi, który mruknął coś w odpowiedzi.

– Sherlock, o co tu chodzi? Co z tym Stamfordem? – zwrócił się do detektywa. Ten jednak nie zdążył odpowiedzieć, bo dopadł go gniewny wzrok Johna.

– Ty, Ty! – wybełkotał blondyn, podnosząc się gwałtownie z krzesła, przez co o mały włos się nie przewrócił.

– Łoł, John. Spokojnie – odezwał się Greg, asekurując blondyna, który odzyskał równowagę i chwiejnym krokiem zbliżył się do Sherlocka.

– Czego eszcze chcesz?! – rzucił ostro, marszcząc brwi.

Holmes wziął głębszy oddech, po czym spojrzał na Lestrade'a, który wzruszył ramionami i zajął się uregulowaniem rachunku.

– Proszę go zabrać, nie chce tu żadnej awantury – oznajmił barman, przyjmując należność od inspektora.

– Jasne, już nas nie ma – odparł Greg i szybko doszedł do Johna, wpatrzonego wściekle w Holmesa, który nie odezwał się do tej pory ani słowem.

– No, idziemy – zwrócił się do blondyna, chwytając go pod ramię i wyprowadzając z baru. Holmes przytrzymał im drzwi i wyszli na zewnątrz. Rześkie powietrze od razu ocuciło Watsona, który przymknął oczy czując, że robi mu się niedobrze.

– Dobra, poczekajcie tutaj, a ja idę po samochód. Tylko mi się nie pozabijajcie do tego czasu – rzucił inspektor, zerkając na nich przez ramię i zniknął za rogiem.

Holmes udawał, że patrzy przed siebie, ale kątem oka zerkał na Johna, który oparł ręce na udach i zaciągnął się chłodnym powietrzem.

– Czego chcesz? – powtórzył blondyn już wyraźniej.

– Chodzi o sprawę – zaczął Sherlock.

– No tak, oczywiście! Sprawa, tylko to się dla ciebie liczy – odparł gniewnym tonem, wymachując przy tym żywo rękami. – Pewnie... Czego ja się spodziewałem? – wymamrotał pod nosem ostatnie słowa.

– A dokładniej rzecz biorąc o Stamforda. Widziałeś się z nim dzisiaj, kiedy to było? Zauważyłeś coś podejrzanego?

– Daj mi spokój. Nie wiem. Nie pamiętam.

– Porwali go. Jeśli nie znajdziemy go za – spojrzał na zegarek – pięćdziesiąt trzy minuty, umrze.

John popatrzył na Holmesa bardziej przytomnym wzrokiem.

Sherlock: What if I be wrong...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz