Nie wiem kim jesteś. Nie wiem jak czytasz to, co teraz próbuję Ci przekazać. Może tylko oglądasz literki, myśląc o czymś innym. Może jesteś właśnie w połowie pudełka z ptasim mleczkiem i większą uwagę przykładasz do poczucia przyjemności, jakim napełniają Cię słodkie czekoladki niż to, co teraz właśnie do Ciebie piszę.
Życie jest kruche. Wiem to lepiej, niż możesz sobie wyobrazić. Zbyt wiele w życiu straciłam, zbyt wiele wycierpiałam i zbyt wiele przeszłam. Nikomu tego nie życzę. Mimo tego wciąż tutaj żyję i jestem. Oddycham mimo pomarszczonych dłoni, siwych włosów i skrzypienia mojego ulubionego, starego, bujanego fotela.
Gdy spoglądam w przeszłość o te wiele lat wstecz, zawsze go tam widzę. Wiem, że nie tylko mnie go brakuje. Wiem, że nie tylko ja za nim tęsknię, ale wiem, że nikt nie tęskni za nim w taki sposób, w jaki ja to robię. Nikt nie poznał go w taki sposób, ani nikt nie widział tyle, ile ja widziałam. Nikt nie otrzymał tyle, ile ja otrzymałam.
Od kiedy go poznałam, zaczęłam czuć się odpowiedzialna za moje życie. Za wszystko, co się w nim znajduje. Bo teraz kiedy patrzę wstecz, łatwo znajduję prawdziwe źródła wszystkich późniejszych zdarzeń: zarówno tych złych, jak i tych dobrych.
Od kiedy go poznałam, znalazłam w sobie odwagę, żeby spojrzeć na rzeczywistość i nazwać po imieniu to, co się w nim dzieje. Nauczył mnie patrzeć. Patrzeć w taki sposób, aby widzieć, a nie tylko dotykać oczami. Widzieć głębiej, dalej, także to, co jest z pozoru niewidoczne. Patrzeć naprawdę, moją własną duszą, a nie według wskazówek, jakie zostały mi narzucone.
Był nie tylko moim przyjacielem i kochankiem, ale przede wszystkim nauczycielem. Pokazał mi czym się różni prawdziwa wiara, od religii. Pokazał mi jak zepsuty jest świat w którym żyję. Wielokrotnie siadaliśmy razem na trawie i po prostu rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym, a ja słuchałam go z fascynacją, bo wszystko co mówił trafiało we mnie ze zdwojoną siłą. Mówił prawdę, po prostu.
Pewnie nawet nie wiesz, jak wielką siłę masz w sobie.
Ja też nie wiedziałam.
Swoje dzieciństwo spędziłam w wygodnym świecie pełnym krzeseł i foteli. Uczono nas tylko jak siadać, aby odpocząć. Z jednego fotela na drugi, aby się przypadkiem nie zmęczyć. Zmęczenie i wysiłek są uważane za niepotrzebne i nieprzyjemne, a ludzie robią wszystko, aby ich uniknąć: tak właśnie pielęgnują lenistwo i słabości.
Ja jednak po wielu latach z krzesłami i fotelami upadłam. W wieku 21 lat wpadłam w przepaść, z której długo nie mogłam się podnieść. Świat się zatrzymał, dla mnie się skończył. Chciałam zniknąć, to było dla mnie za wiele, a jednak ta siła mi pomogła. Kiedy z czasem podzieliłam się z nim mą historią z młodości, On mi wytłumaczył skąd to się bierze: siła zawsze jest we mnie. Nie ma znaczenia czy jej używam, czy też nie. Ona jest tyko w stanie uśpienia, hibernacji. Nigdy nie ginie, tylko czasem zapada w sen.
To właśnie On nauczył mnie patrzeć na świat inaczej. Nauczył mnie słuchania szmerania wody, patrzenia w niebo i radości z dojrzewających malin. Tęsknię za tymi chwilami, gdy nie zajmowaliśmy się niczym w szczególności. Nie rozmawiałam przez telefon, nie rozmyślałam o poprawie klasówek na kolejny dzień. Siedzieliśmy na trawie razem po to, aby oddychać. Żeby poczuć moc przyrody. Powtarzał mi też zawsze, że mam dopuszczać do siebie myśl, że wszystko jest możliwe i że chciałabym to zrobić. A potem kazał mi zamknąć oczy, aby mogło mnie ogarnąć dobro, ciepło i równowaga miejsca w jakim się znajdowaliśmy.
Kochał przyrodę. Mówił, że ona ma zawsze odruch powracania do równowagi. Zawsze. Nawet jeśli ludzie ją skrzywdzą, zmienią, to tylko jak odejdą, ona znów prostuje się i odradza. Nauczył mnie być jej częścią, dzięki czemu ona teraz mnie też naprawia, wyprostowuje i uzdrawia.
Ratował mnie z opresji i pocieszał. Ocalał mi życie. Podnosił, gdy leżałam bez nadziei. Rozniecał na nowo gasnący płomyk w mojej duszy. Ogrzewał mnie kiedy moje serce zmieniało się w lodowaty kamień. Przytulał mnie, kiedy czułam się jak zagubione, bezradne dziecko. Mówił do mnie, kiedy tonęłam w samotności,. Trzymał mnie za rękę i ciągle na nowo pokazywał właściwy kierunek.
Najbardziej pamiętam ten uśmiech. Raz nawet uśmiechnął się do słońca, tak po prostu. Zwyczajnie z wdzięcznością za to, że świeci. Po prostu dlatego, że się cieszył. Potem ja uśmiechnęłam się do siebie, tylko dlatego że byłam sobą i również chciałam być taka szczęśliwa.
Dlaczego mówię o nim w taki sposób?
Świat stracił muzyka, idola, gwiazdę, tancerza i artystę, ja jednak wcale za nim nie tęsknię. Nie brak mi kolejnych koncertów, nie brak kolejnej płyty, ruchów na scenie, czy świetnej piosenki.
Brak mi człowieka.
Brak mi ciała pod czarną jak noc peleryną i białą maską, której wyraz zawsze był taki sam, bez względu na emocje. Brak mi mojego nauczyciela, anioła, wybawiciela, kochanka... Wcale nie brak mi Michaela Jacksona, brak mi mojego X, brak mi mojego mężczyzny w masce - to za nim najbardziej dzisiaj tęsknię.
***
Komentarz = to motywuje!
~~~~~
"Kocham swoje wspomnienia. Kocham je za to, że wszyscy w nich żyją. Wszyscy tam są."
CZYTASZ
Man in the Mask [MJ FanFic]
FanfictionWrzesień 2010. Trzydziestoczteroletnia Amanda Black, nauczycielka w szkole muzycznej, od kilkunastu miesięcy zamieszkuje dzielnice Paryża. Pewnej, chłodnej nocy, w opuszczonej przez życie uliczce staje się ofiarą napadu. Z sytuacji wychodzi cało dz...