Rozdział 1

467 46 7
                                    

" Jesteś moimi oczami. "

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Był wrzesień, letni świr. Srebrzyste krople rosy na wysokich trawach. Zapach wilgotnej ziemi, szczęśliwe głosy ptaków. Było bardzo wcześnie. Niebo zasnute śpiącymi chmurami. Mała ścieżka między kępami ziół. Czułam jak w moje buty uderzają krople strząśnięte z potrąconych roślin, wsiąkają w skarpetki. Biegłam dalej, na wschód, w stronę lasu. Bez pośpiechu, to nie były wyścigi. Chciałam poczuć tylko jak płynie we mnie krew. Gdy chmury się rozstąpiły i pierwsze promienie słońca okalały moją twarz, zatrzymałam się. Zamknęłam oczy, wystawiłam twarz do słońca i uśmiechnęłam się.

Kiedy miałam siedemnaście lat, byłam pełna marzeń, lęków, sprzeczności, pragnień i oczekiwań. Walczyłam, uciekałam, eksperymentowałam, chciałam spróbować znaleźć cokolwiek - choćby iluzję - która da mi poczucie spełnienia i spokoju. I nie znajdowałam. Pędziłam więc dalej na przód. Szukałam czegoś lub kogoś, co dałoby mi pewność, że zmierzam we właściwym kierunku.

Każdy poranek podczas weekendu spędzałam w ten sposób. Uciekałam z zatłoczonego turystami miasta, aby móc zaczerpnąć siły z czegoś prawdziwego, chociaż jeszcze wtedy nie potrafiłam tego nazwać po imieniu. Wiedziałam jeszcze wtedy tylko, że to mi pomaga. Nie nazywałam tego w konkretny sposób, po prostu uciekałam do miejsca, gdzie czułam się silniejsza. Paryż jest moim domem od półtorej roku i mimo iż kocham to miasto całym sercem, potrafi ono zarówno mocno przytłaczać, jak i zachwycać.

Chwila odpoczynku - i biegłam dalej. Teraz promienie słoneczne ciągle ogrzewały moje ciało, a krople rosy odbijały światło tworząc niepowtarzalny widok. Tego nie można było znaleźć w mieście. Gdy wkroczyłam w las usłyszałam ten tak dobrze mi znany śpiew ptaków o poranku. Czułam, jak ten śpiew wnika we mnie, krąży po moim ciele, płynie we mnie jak krew, a potem unosi się gdzieś dalej, a ja unoszę się razem z nim. Skrawkiem myśli, zapachu, wspomnienia.

W końcu przysiadłam na niewielkim kamieniu. Przede mną rozciągała się zielona polana w środku lasu. Motyle latały nad źdźbłami trawy, dodając temu miejscu kolejnych kolorów. Przyglądałam się temu widokowi z fascynacją, aż z transu nie wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. Zaklnęłam w myślach, po czym wyjęłam wibrujące urządzenie z kieszeni moich dresów.

- Gdzie ty jesteś?! Stoję pod drzwiami u Ciebie i nikt nie otwiera! - usłyszałam ten tak dobrze mi znany głos Clary w słuchawce.
- W lesie, stało się coś?
- W lesie? Jest siódma rano w sobotę! Ty serio nie masz nic lepszego do roboty niż zbierane grzybów?
- Bardzo śmieszne - przewróciłam oczami - Będę za jakieś dwie godziny, zapewne teraz będą w mieście niesamowite korki.
- Słuchaj, to wpadnij może jednak do mnie wieczorem? Pogadamy, wypijemy po kieliszku wina, co Ty na to? Lucas ma przecież teraz nocne zmiany, nie będzie Ci suszył głowy.
- Widzimy się o osiemnastej w takim razie - mruknęłam, znów zatapiając swoje spojrzenie w oddali - Do wieczora.
Po skończonej rozmowie znów ruszyłam, tym razem jednak w drogę powrotną. Przyjemny poranny wiatr muskał moją skórę, a mokre od potu ciuchy kleiły się do mojej skóry. Choć na te godzinę mogłam się zawsze wyrwać z tłoku Paryża, zapomnieć o wszystkim i czuć się wolną w każdym tego słowa znaczeniu. Teraz jednak nadszedł czas wracać do domu.

Man in the Mask [MJ FanFic]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz