Drżącą ręką w której trzymałem przepustkę sięgnąłem do czytnika aby wejść. Wiedziałem, że to będzie dziwne jeśli przyjdę na oddział nie mając dzisiaj zajęć. Jak najciszej przeszedłem przez oddział. Sięgnąłem dłonią do klamki która prowadziła do pokoju Josha
- Pan Joseph? - usłyszałem głos zaskoczonej pielęgniarki. Odwróciłem się na pięcie i powiedziałem ciche "dzień dobry".
- Szuka pan czegoś? Przecież nie ma pan dzisiaj zajęć. - dopytywała zdziwiona.
- Przepraszam, ale do pacjentów mogą przychodzić osoby tylko z rodziny.
Pielęgniarka zaprowadziła mnie do wyjścia i pożegnała niemiłym głosem. Nie mogłem tak teraz iść do domu. Obiecałem mu, że przyjdę. Wyciągnąłem z kieszeni mały paragon po kawie i długopis na którym zapisałem krótką wiadomość do Josha. Wszedłem ponownie na oddział i tym razem szybko pobiegłem do jego drzwi i rzuciłem kartkę w szparę pomiędzy drzwiami, a podłogą.
- Prosze pana! Nie rozumiesz zasad? Już tłumaczyłam. - zdenerwowana pielęgniarka zmierzała w moją stronę. - Blokuje panu przepustkę do czasu następnych zajęć.
Skinąłem głową i zadowolony z siebie wyszedłem. Skierowałem się przed budynek szpitala i zacząłem wspinać się na jego dach po starej niebezpiecznej drabinie. Usiadłem u góry i czekałem. Poczułem delikatne oplatające mnie od tyłu ramiona.
- Przyszedłeś. - powiedział chłopak, który mnie obejmował i w tym momencie zaczął padać śnieg jakby jego głos sprawił, że ten delikatny biały puch spada z nieba.Obróciłem się i podrapałem po karku.
- Obiecałem więc jestem. - pod koniec zdania podniosłem wzrok na Josha, a jego oczy były bardziej podkrążone niż wczoraj. Do tego ta świeża rana na policzku. Zasłoniłem dłonią usta w geście przerażenia. - J-Josh, twój policzek.
- To nieważne. Lepiej opowiedz mi jak minął wczorajszy wieczór tam na dole w granatowym świecie.
- Granatowy świat? - spytałem.
- No wiesz. Świat w którym ty żyjesz. Świat pełen problemów. Granatowy idealnie opisuje smutek tych ludzi i ich problemów. Kiedy ja czuje się granatowo to nic mnie nie cieszy. Mam ochotę coś zniszczyć, chyba najbardziej siebie. Wczoraj miałem taki dzień, ale kiedy przypomniało mi się, że przyjdziesz zrobiło się troche bardziej kolorowo. - chłopak mówił ze szczerym uśmiechem na twarzy.
- Och, dziękuje. To całkiem miłe, że tak działam na ludzi.
- Wydaje mi się, że nie jesteś granatowy jak inni ludzie. Bardziej wpadasz w taki czysty różowy i żółty. Trochę jak sorbet malinowy i cytrynowy. Uwielbiam je, ale w szpitalnym sklepie ich nie mają. - Josh opowiadał to tak jakby nie rozmawiał z kimś w swoim wieku od bardzo dawna. Mówił to co ślina na język przyniesie. Nagle spojrzał na mnie morderczym wzrokiem i rzucił się na mnie przyciskając mnie do podłogi. Nasze twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów.
- J-Josh? - spytałem drżącym głosem.
- Słuchaj Tyler. Następnym razem jak tu przyjdziesz to przynieś mi sorbet malinowy i cytrynowy, okej? - na końcu chłopak wybuchnął śmiechem. - Gdybyś widział jaką masz minę. - teraz zwijał się ze śmiechu. - Miałeś wzrok jakbym serio chciał ci coś zrobić. Spokojnie Tyler. Ja nie skrzywdzę pająka, a co dopiero człowieka. - uśmiechnął się do mnie.
To było dziwne, ale zabawne. Josh zachowywał się jak 12 latek, ale pomimo tego to było urocze.
- Pewnie. Przyniosę ci ten sorbet. Ja uwielbiam lody waniliowe i takie które sprzedają w centrum Columbus. Tylko tam je widziałem. Smakują jak wata cukrowa. Twoje włosy są jak wata cukrowa, wiesz? - to wszystko było takie dziwne. Rozmawiam z chłopakiem którego znam 2 dni o słodyczach.
- Wiem, że są jak wata cukrowa. Zabierzesz mnie kiedyś do tej lodziarni?
- Zabiorę. Obiecuje.
Rozmawialiśmy, a na dworze robiło się coraz zimniej. Ramiona Josha zaczęły trząść się pod wpływem zimna i przemoczonych od śniegu ubrań.
- Może pójdę już? Widzę się trzęsiesz, a nie masz na sobie żadnej kurtki.
- Nie! - złapał mnie za dłoń, a moje policzki przybrały różowy kolor. - Zostań. Nie jest mi zimno.
Ja tylko... - nie dokończył, bo zdążyłem przybliżyć się do niego i objąć ramieniem.- Lepiej? - spytałem. Josh wlepił we mnie wzrok, a w oczach szalały iskierki szczęścia. - Następnym razem zabiorę ze sobą koce i herbatkę.
- D-dziękuję Tyler. - położył głowę na moim ramieniu i mocniej zacisną swoją dłoń na mojej.
Siedzieliśmy w ciszy przez następne kilka chwil dopóki nie poczułem jak drżące ramiona Josha się uspokajają.
- Za 2 dni święta. Odwiedzi cię ktoś? - poruszyłem temat pomimo tego, że wiedziałem, że Josha nikt nie odwiedzał.
- Nie ma kto mnie odwiedzić. Pewnie będzie wspólna wigilia z innymi pacjentami, ale nie wiem czy pozwolą mi na nią iść.
- Dlaczego nie miałbyś na nią iść? - zdziwiłem się.
- Bo moja psychiatra uważa, że jestem jakiś pokręcony. - zaśmiał się nerwowo. - Rozumiesz... Po prostu uważa, że przebywanie z innymi ludźmi jest dla mnie nie zdrowe. Zna mój pogląd na świat i zabroniła mi widywać się z innymi. Ale może to i lepiej, bo nawet nie mam z kim się spotykać. Po kilku akcjach pacjenci mnie nie lubią, ale to historię na inną chwilę.
- Josh, proszę postaraj się być na wigilii. Ja będę.
- Dobrze. Zrobię to dla ciebie. - uśmiechnął się muskając skórę na moich dłoniach.
__________________________________________________________________________
Wracam po długiej przerwie! Cześć to ja.
Chciałabym życzyć wszystkim wesołych świąt i w prezencie rozdział, i internetowe przytulanie.
CZYTASZ
My depressing thoughts | joshler
Fiksi PenggemarTyler jest wolontariuszem. Prowadzi zajęcia muzyczne na oddziale psychiatrycznym w pobliskim szpitalu. Pewnego dnia spotyka tam chłopaka z kolorowymi włosami i czekoladowymi oczami.