XLIV. Dlaczego

463 57 16
                                    



To były same początki.

Wioska Ukryta w Liściach, niczym nowo narodzone niemowlę, dopiero zaczynała przyzwyczajać się do życia. Szeroko otwartymi oczyma spoglądała przed siebie i wszystkimi zmysłami chłonęła otaczający ją świat. Nawet nie można było o niej jeszcze powiedzieć, że raczkuje, bo wciąż nie była w stanie podnieść się z pieluch.

Madara Uchiha doskonale pamiętał taką Konohe. I musiał niekiedy przyznać, w chwilach nachodzących go wspomnień, że szczerze mu tego brakowało. Tego niedługiego okresu, wolnego od wojny i wszelkich konfliktów. Choć paradoksalnie, był to jednocześnie czas, którego nienawidził najbardziej. Bo to właśnie wtedy zadano mu jedną z najboleśniejszych ran.


Tamten dzień był wyjątkowo upalny. Lato dopiero się zaczynało, ale już od początku nie szczędziło im słońca. Niebo pozbawione było choćby najmniejszej chmurki, a wiatr zdawał się wziąć sobie wolne. W takich warunkach, ulice wioski zapełnione były rozleniwionymi maruderami i grupkami roześmianych dzieci, ganiających się z wiaderkami wody lub zimnymi lodami. Tylko on jeden nie poddał się tej letniej atmosferze nieróbstwa.

Jak co dzień zjawił się na swojej ulubionej polanie, służącej mu za pole treningowe i w pełnym skupieniu ćwiczył kenjutsu. Ostra katana, co raz przecinała gęste powietrze, a jej świst mieszał się z jego głębokim, równomiernym oddechem.

– Znalazłam cię, Madara.

Uchiha zastygł w bezruchu na dźwięk jej cichego głosu, by w następnej chwili wyprostować się spokojnie i opuszczając miecz wzdłuż ciała, obejrzeć się za siebie.

Mito Uzumaki stała oddalona od niego o cztery metry, opierając się ramieniem o jeden ze słupków treningowych i obejmowała się ramionami. Jak zwykle miała na sobie swoje ulubione białe kimono z wysokim kołnierzem i długimi rękawami, z jasnokremowym obi i tradycyjnymi sznureczkami z emblematem swojego klanu. Długie do łopatek włosy związane miała w dwa, schludne koczki, w które wpięte miała ozdobne srebrne spinki.

Madara bardzo lubił ją w tej fryzurze. Zwłaszcza, że te spinki były prezentem od niego.


– Skąd wiedziałaś, gdzie jestem? – spytał dość obojętnie po chwili ciszy, chowając jednocześnie miecz do pochwy umocowanej przy pasie.

Mito wzruszyła lekko ramionami i wywróciła czarnymi oczyma.

– Zawsze tu jesteś o tej porze.

Nie ruszyła się ze swojego miejsca, więc to Madara zbliżył się do niej. Zmarszczył nieco brwi, dostrzegając nagle, jak mocno zaciskała palce na materiale swojego kimona.

– Stało się coś? – zapytał niepewnie, na co Mito drgnęła nieoczekiwanie i odwróciła szybko głowę w bok, unikając jego spojrzenia.

Madara, widząc jej reakcje, zmrużył ostrzegawczo oczy i wyraźnie spochmurniał.

– Mito. – Jego głos, choć tak samo opanowany, był teraz zdecydowanie bardziej natarczywy. Chciał wiedzieć, co ją trapiło. Jednak, gdy Uzumaki zacisnęła jedynie usta w cienką linię i skuliła bardziej ramiona, Madara uczuł nieoczekiwanie ukłucie niepokoju. Coś zdecydowanie było nie w porządku.

– Przecież możesz mi powiedzieć. – Sam nie do końca wiedząc, jak powinien zachować się w takiej sytuacji, zbliżył się do niej jeszcze bardziej. A znalazłszy się wystarczająco blisko, by móc poczuć delikatny zapach jej perfum, uniósł wolno rękę i dotknął jej policzka.

[Zawieszona] Suiren Uzumaki - The legend of red zeroWhere stories live. Discover now