Rozdział I.

973 34 9
                                    

________________

SOPHIE.

________________

❝Grają nami jak pionkami. Ograniczono wszystkie myśli i poprawiono rozsądek. Udajemy bogatych by tylko dać radę. Wszyscy myślą, że jesteśmy idealni. Proszę, nie pozwól im zajrzeć za kurtyny. Ponieważ łatwo fałszywie się uśmiechać kiedy robisz to już od jakiegoś czasu. Cicho dziewczyno, zatrzepocz tylko rzęsami. Idź na swoje miejsce. Włóż swą sukienkę i nałóż swoje lalkowe maski. Graj w naszą małą grę a nikomu nic się nie stanie. ❞*

K A P I T O L – miasto wypalonych świec.

          Kiedy światem rządzi zimno, nie ma szans by ogień mógł wygrać. Wiem, bo próbowałam. Kiedyś udało mi się zapłonąć. Chciałam sprzeciwić się wszechobecnemu panowaniu śniegu. Sophia Clara Collins kłania się i na przyszłość prosi o wyrozumiałość, jeśli chłód zaszczepiony w sercu przemówi poprzez zaprogramowany umysł i przeznaczone do wypowiadania odpowiednich słów usta. 

          Dwa lata temu wraz z moim przyjacielem założyłam tajną organizację pod przewodnim tytułem "Obalić Snowa". Wtedy jeszcze wydawało nam się, że możemy zapłonąć. Że nasza wiara we własne przekonania pozwoli nam wybić się ponad męczącą nas przeciętność. Byliśmy młodzi i głupi. Nie wygrasz z chłodem. Nie wygrasz z rządem. Dwa tygodnie temu nasza mała tajemnica wyszła na jaw i nie spotkała się z przychylnością Prezydenta Snowa. Jako porządni przywódcy wzięliśmy winę na siebie nie wiedząc wtedy jeszcze co nas za to czeka. Nie tylko postanowili zdmuchnąć nasze płomienie, ale i wyrwać knoty by upewnić się, że już nigdy nie zapłoniemy. Sophia Clara Collins, pierwsza Kapitolka zesłana za karę na Igrzyska Śmierci tym razem się nie kłania, bo naprawdę nie jest dumna z obrotu sprawy. Dlaczego to zrobiliśmy? Dlaczego postanowiliśmy zaryzykować wszystko co mieliśmy: bogactwo, rodziny, dom, spokój, ubóstwo dla czegoś co z założenia wiadome było, że może zabrać nas na dół? Mieliśmy nadzieję! Byliśmy młodzi i głupi. Znudzeni. Zepsute pionki, defekty fabryczne. Czy żałuję? Owszem. Czy gdybym mogła cofnąć czas i zapobiec temu wszystkiemu, zrobiłabym to?

Nie mogę cofnąć czasu.

          — Nie! Nie, TATO! Ja się zmienię, naprawdę. Obiecuję. Tylko nie pozwól im mnie tam zabrać. Oni nie mogą, ja nie mogę tam trafić! Tato zrób coś! Obiecuję! Zmienię się! Nie! Zostawcie mnie! — krzyczałam, co było jedynie dodatkiem do szamotaniny, którą urządziłam strażnikom prowadzącym, a właściwie zaciągającym mnie do windy, która miała zabrać mnie na arenę 74 Igrzysk Śmierci. 

          Naprawdę nie sądziłam, że do tego dojdzie. Naprawdę sądziłam, że to tylko takie zastraszenie i, że tak naprawdę nigdy tam nie wyląduję. Myliłam się. Już jakiś czas później znajduję się na zewnątrz na jednym ze stanowisk. 

Zaczyna się odliczanie. 

Dziesięć, weź głęboki oddech. 

Dziewięć, to się nie dzieje naprawdę. 

Osiem, ODDYCHAJ! 

Siedem, najpierw jest wdech czy wydech? 

Sześć, zamknę oczy i obudzę się we własnym łóżku. 

Pięć, zamykam oczy. 

Cztery, otwieram oczy. 

Trzy, dociera do mnie, że wciąż jestem na arenie. 

Dwa, nie dam rady, zginę. 

Jeden, zginę i nigdy nie wrócę do własnego łóżka. 

Zero, pomocy. 

          Rozlega się dźwięk oznaczający rozpoczęcie Igrzysk. Większość rzuca się w stronę Rogu Obfitości, ja natomiast, nie czekając na specjalne zaproszenie, ruszam jak najdalej od głównego zbiegowiska w stronę lasu. Biegnę i nigdy bym się nie zatrzymała gdyby nie fakt, że moje płuca zaczęły mnie palić, nogi odmówiły posłuszeństwa, a ze zmęczenia zaczęły mi się pojawiać mroczki przed oczami. Zatrzymuję się, pochylam i układam dłonie na kolanach łapczywie łapiąc oddech. W głowie mi łomocze, klatka gwałtownie unosi się ku górze i dołowi, a serce ma ochotę spakować się i uciec jak najdalej stąd. Gardło błaga o chociażby kroplę wody, ale dobrze wiem, że rezygnując z walki na początku zrezygnowałam także z jakichkolwiek zapasów. Z drugiej strony, naprawdę nie wiem dlaczego z niej zrezygnowałam. Dlaczego odwlekam nieuniknione? Dlaczego daję samej sobie złudną nadzieję, że w ogóle przeżyję pierwszy dzień nie mówiąc już o całych Igrzyskach?

          Gdy już mam wrażenie, że wyrównałam oddech gdzieś w oddali słyszę jakieś głosy. Przeklinam cały świat po czym udaję się w kolejny morderczy bieg. Sam bieg jest dla mnie niczym walka o przeżycie! Jak niby miałabym przetrwać samą walkę?! Znów przerywam bieg, ale tym razem nie ze względów beznadziejnej kondycji. W pewnym momencie wybiegam na małą polanę pozbawioną drzew, a tym samym znajduję się w niedalekiej odległości trybuta, który obrócony twarzą w moją stronę stoi tuż na mojej drodze. Spinam wszystkie mięśnie gdyż moim pierwszym odruchem jest chęć ucieczki. Chwilę później przypominam sobie jednak rozmyślania z poprzedniego postoju. Nie ma szans żebym to wygrała. A jeśli mam zginąć, to czy nie lepiej w jakiś sposób mieć na to wpływ? Walcząc z łomotami w głowie i mroczkami, wpatruję się w chłopaka. Nie muszę zgadywać kim jest, dobrze pamiętałam go z prezentacji. Ba, któż by go nie pamiętał? 

          — Peeta Mellark. Pachnący różami przystojniak od chleba i pryszniców — unoszę kącik ust ku górze przypominając sobie jego wywiad u Ceasara. 

          Zamykam oczy, starając się rozluźnić całe ciało i wyobrazić sobie twarz mojej zmarłej matki. Staję przed nim pozbawiona wszelkiego makijażu, wszelkich mask. Zginę jako ja, i nikt inny. Może o tyle dobrze? 

          — Tylko zrób to szybko, proszę — dodaję mając nadzieję, że tak samo jak skazaniec dostaje swoje ostatnie życzenie i ja takowe otrzymam.

          Wystarczyło zostać na swoim polu. Wystarczyło zagrać w ich małą grę, a nikomu nic by się nie stało.







_________________________________________

* "Dollhouse" by Melanie Martinez, "Little game" by Benny.

❝PIONKI❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz