Lilianna:
Po około 2 godzinach postanowiłam się pokazać. Przemokłam totalnie, dodatkowo nic nie robienie nudziło mnie. No cóż, od dziecka było mnie wszędzie pełno. Wściekły Lucas warczał na każdego, a zaniepokojone stado podkulało ogon. Doskonale wiedział, iż nie mam możliwości ucieczki poza mury, denerwował go mój spryt. No cóż złotko, nauczka musi być.
Zeskoczyłam płynnie z parapetu na ziemię. Plusy bycia wilkokrwistym- nie połamałam nóg, mimo wysokości 3 pięter.
-Szukasz kogoś?- zapytałam, kiedy patrzył wściekle na mnie.
Tropiciele spojrzeli na mnie zdziwieni, a cała wrzawa zamilkła.
-Wracajcie do siebie, dzisiaj macie wolne- przekazał polecenie, a następnie podszedł do mnie. Zdecydowanym ruchem przerzucił mnie przez ramię i ruszył sprintem do sypialni. Fuknęłam na taki sposób transportu.
Zatrzasnął drzwi, a następnie postawił mnie na dywanie.
-Cała podłoga będzie mokra- zwróciłam mu uwagę, na co zaniósł mnie do łazienki.
Woda kapała mi z włosów i koszulki, podobnie jak Lucasowi. Padać nie przestało, do tego doszedł nawrót burzy. Oby jutro było lepiej.
-Teraz będziesz milczeć?- Alfa ignorując moją próbę rozmowy, po prostu się przytulił.
-Nigdy więcej tak nie rób- powiedział w moją szyję, jednocześnie wywołując dreszcz- Tak mnie wystraszyłaś, bałem się że Cię stracę.
Jego wyznanie.. ścisnęło mi serce. Nie był specjalnie zły, po prostu się martwił. Nie sądziłam iż stać go na takie uczucia. Może przy mnie zachowywał się ciut lepiej, jednak zachowywał kamienną twarz praktycznie cały dzień.
-Nie będę tak robić, jeżeli będziesz mnie szanować- odparłam, masując jego spięte plecy- Ośmieszyłeś mnie przed wojownikami. Jaką mam być Luną? Pokazałeś im że jestem słaba.
-Przepraszam- poruszył się nieznacznie- Będziesz najlepszą Luną.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Mój idiota.
-A teraz trzeba się wysuszyć- odepchnęłam go lekko i ruszyłam po ręcznik. Nie czuję się komfortowo w mokrych ubraniach.
-Ja tam proponuję gorącą kąpiel na zgodę- uśmiechnął się przebiegle.
Na i wrócił stary Lucas.
-Ale łapy przy sobie- pogroziłam mu żartobliwie palcem, na co uszczypnął mnie w biodro. Odkręcił wodę i zaczął dolewać jakiś olejków. Zapalił świeczkę i przygotował ręczniki.
Kiedy ogromna wanna była pełna piany, bez skrępowania pozbyłam się ubrań i zanurzyłam aż po szyję. Mruknęłam zadowolona.
-Dołączysz, czy będziesz podziwiał- ochlapałam go pianą. Już po chwili siedział naprzeciwko, wielce zadowolony pan Alfa. Jednak nie mogłam się zbyt długo nacieszyć tą pozycją, bo stanowczo przyciągnął mnie do siebie. Już po chwili byłam wtulona w jego klatkę piersiową.
-Za kilka dni pełnia- zaczął spokojnie, kręcąc kółka na Miom biodrze.- Wypada też przesilenie. Nikt z rady oraz sojuszników tego nie mówi, jednak w obliczu wojny liczą na nas.
Para Alf rządzących, podczas sparowania przekazuje energię stadu. Zamyka krąg i napełnia go siłą. Dodatkowo, przesilenie z pełnią oraz sparowaniem sprawi, że stado będzie praktycznie niepokonane. Biorąc pod uwagę kilkuletni plan przejęcia władzy przez wygnańców, taka okazja to wręcz cud. Będziemy mięli szansę na obalenie, nawet kiedy sojusznicy będą przegrywać na froncie.
-Co prawda wolałabym sama wybrać termin, jednak aż żal nie wykorzystać takiej okazji- musiałam odstawić swoje potrzeby na bok i zacząć przejmować się sforą.- Możesz im przekazać, że nie mają się czego obawiać.
Lucas uśmiechnął się lubieżnie i złożył gorący pocałunek na moich ustach.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę.
~~~~
Następnego dnia trwały przygotowania do porodu jednej z samic Bet. Stado od rana miało dobry humor, podobnie jak ciężarna Betty.
-Witaj Luno- uśmiechnęła się przyjaźnie, kiedy weszłam do jej sypialni.
-Jak tam dziecko?- zapytałam delikatnie dotykając jej brzucha. Ta wtuliła się lekko we mnie, czując matczyną więź.
-Ma się dobrze, Vico nie chce mi powiedzieć jakiej jest płci- westchnęła- Nie mogę też zobaczyć pokoju dla dziecka, to takie niesprawiedliwe.
Zaśmiałam się serdecznie. Lucas ciągle opowiadał, iż Vico nie przestaje gadać o bobasku.
-Myślę, że dziewczynka- skupiłam ręce na jej brzuchu- Jednak pewna nie jestem, jeszcze nie jestem pełnoprawną Luną.
-Stado już uważa Cię za Lunę, mimo tego iż jeszcze się nie sparowałaś. Traktujesz ich jak matka, zajmujesz się szczeniakami i zawsze służysz radą. Jesteś idealna do tej roli.
-Dzięki Betty- jej słowa podniosły mnie na duchu. Faktycznie, od kilku dni staram się być przykłądną matką stada, co jednak nie oznacza iż daje sobie wejść na głowę. Co prawda Wygnańcy nadal zachowują się ozięble i powściągliwie, jednak kiedy pojawiam się w pokoju na większość twarzy wpływa spokój.
Moją lekką zadumę przerwało stęknięcie Betty.
-Luno, zaczęło się- oddychała głęboko, jednocześnie trzymając się za brzuch.- Pomożesz?
Bez słowa wzięłam ją pod rękę. Zachowałam zimną krew, panika na nic się nie przyda. Głaskałam ją spokojnie po plecach, kiedy schodziłyśmy z piętra. Niestety, wojownicy mięli teraz zebranie, więc pomału ruszyłam w stronę sali obrad. Sama nie dam rady zaprowadzić jej bezpiecznie do sali szpitalnej w piwnicy.
Posadziłam blondynkę na kanapie i sprintem ruszyłam po jej partnera.
Otworzyłam drzwi, a gwar rozmowy ucichł.
-Przepraszam że przerywam, jednak mam dobrą wiadomość- jak w zegarku z salonu usłyszałam krzyk- Betty zaczęła rodzić
Vico, Lucas jak i większość mężczyzn ruszyła do blondynki.
-Pomału skarbie- Vico z łatwością podniósł dziewczynę i ruszył schodami na dół.
-Też niedługo będziemy mieć dzieci- Lucas przytulił mnie od tyłu.-Całą gromadkę.
Pocałowałam go w ramię. To zdecydowanie piękna wizja.
~~~~~
Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze, jest was coraz więcej♥
Niestety, nawał testów i prac domowych nie pozwala mi na częstsze dodawanie rozdziałów :/Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania, i do zaś♣
~Morphium_1305♥
![](https://img.wattpad.com/cover/95772926-288-k865403.jpg)
CZYTASZ
Wygnańcy
Lupi mannariDeszcz moczył moje ciało kiedy stałam przed ogromnym, ciemnym lasem. Łzy przysłaniały widok, a czekająca śmierć tylko potęgowała moje przerażenie. Pozbyli się mnie. Jestem wygnanym wilkiem. Ogromny jeep odjechał z piskiem niszcząc ostatnią nadzieję...