8. Miłość zabija.

1.4K 163 45
                                    

- Ej... - Słyszałam gdzieś w głowie. - Bo ten... chyba jesteśmy w Nowym Jorku, a ty chyba śpisz. - Otworzyłam oczy i zobaczyłam bladą twarz Hemmingsa. Przez chwilę nie wiedziałam, co właściwie się dzieje, ale po kilku mrugnięciach i szybkich przemyśleniach, przypomniałam sobie, że siedzę w samolocie. Poprawiłam się na siedzeniu i popatrzyłam przez okno. Samolot stał na lotnisku, a ludzie powoli wychodzili i udawali się do budynku.

- Chryste, jestem głodna. - To były moje pierwsze słowa wypowiedziane w Nowym Jorku. Luke wybuchnął śmiechem.

- Kupię ci kanapkę, jeśli zrobisz mi dobrze. - Powiedział, ze śmiertelną powagą.

- Słucham?! - Otworzyłam szeroko usta z zażenowania.

- Widzisz, usta ci się same otwierają. - Powiedział, śmiejąc się, po czym przygryzł wargę. - Żartuje, młoda. Wychodzimy. - Powiedział, po czym ruszył w stronę wyjścia, zostawiając mnie z tyłu.

Luke rzeczywiście kupił mi kanapkę, mimomimo że mówiłam mu, że nie musi tego robić. Do hotelu dojechaliśmy w jakieś dwie godziny. W czasie, który spędziliśmy w autobusie, zadzwoniłam do mamy i powiadomiłam ją o tym, że już wylądowaliśmy i że nie ma się czym przejmować. Cassie, oczywiście, przez całą drogę nie mogła usiedzieć na miejscu i wierciła się, nie zamykając ust. Ekscytowało ją praktycznie wszystko. Nawet krowy, które pasły się przy ulicy.

Hotel z zewnątrz wydawał się dość... przerażająco stary. Właściwie, wyglądał jak opuszczony psychiatryk. Kraty na każdym oknie, wysokie mury dookoła i praktycznie sypiące się ściany. Plusem było to, że hotel jest położony jedyne dwa kilometry od centrum, więc będziemy mieli wszędzie blisko.

Po wejściu do środka, o moje nozdrza obił się ciężki zapach kadzidełek. Od razu dostrzegłam kilka z nich na parapetach. Popatrzyłam na Cassie, której mina drastycznie się zmieniła.

Podczas gdy nauczyciele załatwiali ostatnie formalności z recepcjonistką, ja, oraz reszta, rozglądaliśmy się z ciekawością i delikatnym przerażeniem po recepcji.

Ściany były pomalowane na biało, w niektórych miejscach popękane, bądź po prostu brudne. Podłoga z każdym, nawet najmniejszym ruchem wydawała okropne dźwięki. Większość paneli zakrywał gigantyczny dywan w stylu boho. Na ścianach wisiało kilka obrazów, kompletnie niepasujących do starodawnego stylu hotelu. Długie, bordowe zasłony pokryte były gigantyczną ilością kurzu, którą widziałam z daleka. Gdzieniegdzie stały także uschnięte bądź usychające rośliny. Za blat w recepcji robił wysoki stół z ciemnego drewna. Przyjrzałam się recepcjonistce. Była na moje oko w wieku mojej mamy, ale bardziej niezadbana. Brązowe włosy spięte w dokładnie uczesanego koka. Ciemny makijaż źle prezentował się na jej pomarszczonej twarzy. Była ubrana w szarą ołówkową spódnicę, białą koszulę i czarną marynarkę. Wyglądała na taką typowo niemiłą babę.

- Dobra dzieciaki! - Z rozmyśleń wyrwał mnie Pan Harrison. - Mamy sześć pokoi dwu osobowych i osiem czteroosobowych. Dobierzcie się w pary, bardzo proszę. - Cassie chwyciła mnie pod rękę i zaciągnęła mnie na sam przód. Dostałyśmy klucz jako pierwsze. Pokój trzynaście.

Podekscytowane, złapałyśmy nasze walizki i ruszyłyśmy długim korytarzem w poszukiwania pokoju. Pokazało się, że był on na samym końcu, a po otworzeniu drzwi obie stanęłyśmy jak wryte.

- No wiesz... może nie jest to pięciogwiazdkowy hotel... - Cassie podeszła do łóżka, którego nogi rozjeżdżały się na wszystkie strony. - Ale zawsze mogło być gorzej. - Odwróciła się w moją stronę z wymuszonym, nie dokońca zachęcającym uśmiechem.

Posłałam jej delikatny uśmiech i niepewnie położyłam swoją torbę na łóżku.

Pokój był w podobnym stylu co recepcja. Białe, brudne ściany, skrzypiąca podłoga, szafki z ciemnego drewna i gigantyczne, dwuosobowe łóżko z baldachimem na środku.

Crush || L.HOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz