Po rozpakowaniu swoich rzeczy w jednym ze środkowych pokoi na podłużnym korytarzu, zjedzeniu jak się okazało, obiadu, który składał się z jajecznicy z bekonem, kilku kromek chleba i ciepłej herbaty, poszłam sprawdzić w jakim stanie jest Rachiel. Kiedy weszłam do jego pokoju, zastałam go siedzącego na łóżku. Zanim okiełznałam swoje zdziwienie tym widokiem i się ocknęłam zaczęłam panikować (co też bardzo rzadko mi się zdarza).
-Aaa, połóż się!!! Co ty wyczyniasz, ledwo dałam rade cię odratować, a ty sobie tak po prostu siadasz?! -podbiegłam do niego i łapiąc go za ramię, zmusiłam żeby się położył, chociaż nie stawiał żadnego oporu. -Jesteś pod wpływem silnie działających ziół, może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale teraz każda komórka twojego ciała, przeżywa coś w rodzaju śmierci klinicznej! Więc ani waż mi się podnosić!- uświadomiłam go. Właśnie w tej chwili zobaczyłam zdarty opatrunek z jego nadgarstka. -Znowu piłeś swoją krew?!!! -popatrzył się na mnie tymi swoimi czerwonymi oczami i chyba nie docierało do niego co właśnie powiedziałam. Na całe szczęście nie miał żadnej świeżej rany na nadgarstku, pomiędzy drobnymi okrągłymi zbliznowaceniami. - Całe szczęście.-wymamrotałam sama do siebie.
- Jestem głodny. -powiedział to całkiem bez życia, jakby mówiąc to do samego siebie. Po chwili podniósł drugą rękę i skierował środek nadgarstka ku ustom.
-Nie! Nie możesz jej pić!!! -spojrzał na mnie otępiałym wzrokiem i powoli, bezwładnie opuścił swoją rękę na materac. Mimo mojego zakazu, zdążyłam zauważyć jak przygotowuje się do wgryzienia się we własne wargi. -Poczekaj!!!- zatrzymał swoje manewry. - Poczekaj! Zrobię coś co zaspokoi twój głód! Tylko poczekaj! -to nie był prosty wywar, miał skomplikowaną recepturę i można było przyjmować go tylko raz w tygodniu, ale nie mogłam pozwolić na to żeby zabił się z powodu anemii i wycieńczenia. Stojąc przy stoliku z podarkami od ciotki Joanny w postaci suszonych roślin, przypraw i kilku książek, przypominałam sobie recepturę.
-Nie wiesz o nas wielu rzeczy.-powiedział jakby nagle oprzytomniały. Popatrzyłam na niego pytająco, dając mu możliwość olśnienia mnie i wyjawienia, czegóż takiego nie wiem. -Nie wiesz że jeszcze nikt nie wynalazł leku na moją chorobę. -faktycznie tego nie wiedziałam. W sumie mogłam się domyślić, skoro musiał być sam dla siebie posiłkiem, przez to że nikt nie umiał zrobić mu zamiennika krwi.
- Ja stworzę dla ciebie taki lek.
-W takim razie dlaczego ciocia Joanna nigdy mi go nie podała? Nie wysłała i nawet nie powiedziała o jego istnieniu?-to było dobre pytanie, bo nie znałam na nie odpowiedzi.
-Nie mam pojęcia.
-Mówiłem ci że nie masz pojęcia o wielu sprawach. -kiedy to powiedział, skierował swoje spojrzenie w nicość i zamilkł. Ciepłe i otulające nas światło z jego lampki nocnej, sprawiało że chciało mi się spać, zwłaszcza że po podróży jeszcze nie miałam czasu na odpoczynek. W końcu w jednej z ksiąg odnalazłam dwa przepisy, które po połączeniu tworzyły wywar "skoncentrowanej krwi". Wywar ten często był używany gdy ktoś utracił zbyt dużo krwi, przy problemach z krzepnięciem i tak zwanemu "opętaniu przez krew", pod którego wpływem był Rachiel. Po około dwudziestu minutach skraplaniem milczki rdzawej, truedy i miałki, otrzymałam esencję powstałą z wydzielanych przez nie związków chemicznych i połączyłam z surowicą rzepakową, musiałam to zagotować. Po tym skomplikowanym procesie wystarczyło już tylko rozcieńczyć wywar do 5%. Bezzapachową i mętną "herbatkę"podałam Rachielowi, który patrząc na mnie swoim zdenerwowanym i łaknącym zaspokojenia wzrokiem, wydał mi się nagle dosyć niebezpieczny, a ja cały czas stałam do niego plecami... Był na skraju wytrzymałości, tak więc podałam mu napój jak najszybciej.
CZYTASZ
ˬ Ʒ ˆ ₱₹Z€KⱠ€₦₴₸₩A
ParanormalWierzycie w przekleństwo? Oni byli nim skażeni jeszcze przed urodzeniem. Ostatni z synów odebrał matce życie, ich ojciec zmarł jeszcze zanim się poczęli, najstarszy mimo wewnętrznego pokoju, jest nieokiełzany kiedy jest w "fazie", pomiędzy nimi stoi...