(Krąg VII. Koło 3. Sodomici. Brunetto, nauczyciel Dantego.)
Teraz idziemy wybrzeżem kamiennym,
Mgła powstająca z dymiących wód łoża,
Strzeże od ognia wodę i jej brzegi.
Jak zatrwożony potopem wiosennym
Flamand swe groble podnosi od morza
Lub jak Padwanie wzdłuż wybrzeża Brenty,
Broniąc swych zamków, wodom czynią wstręty,
Chiarentana nim rozciepli śniegi:
Na mniejszą skalę, lecz na wzór ten samy,
Zdrój ten zamknęła pomiędzy dwie tamy
Nieznajomego ręka budownika.
Jużem za sobą las daleko rzucił,
Gdzie był, nie zgadłbym, gdybym się obrócił.
I oto trzodę duchów spotykamy,
Duchy idące wzdłuż tego strumyka.
Patrzały na nas i oczyma strzygły,
Jak jedni w drugich wpatrujem się lica
Zmrokiem, przy blasku nowego księżyca;
Duchy te pilno utkwiły w nas oczy,
Jak stary krawiec w ucho swojej igły.
Z gromady duchów, co tak patrząc kroczy,
Jeden mnie poznał, ułapił co żywo
Połę mej sukni i krzyknął: «O dziwo!»
W chwili, gdy do mnie wyciągał ramiona,
Spojrzałem, chociaż twarz ogniem spalona
Łatwom ją poznał, nie była zmieniona.
Podając jemu rękę, rzekłem: «Gdzie to?
Azali jesteś tu, panie Brunetto?».
A on: «Mój synu! I któż mię obwini,
Jeśli dla ciebie Brunetto Latini
Pozostał w tyle od swoich szeregu?».
«Jeśli chcesz,» rzekłem, «nad brzegiem tej wody
Przysiądę z tobą; co mogę, to zrobię,
Spędzim chwil kilka naszym sercom gwoli,
Ten, z którym idę, gdy na to przyzwoli».
«Synu mój,» mówił, «wiedz, że z naszej trzody
Na jedną chwilę kto wstrzyma się w biegu,
Sto lat pod ogniem przestoi w otchłani,
Nie mogąc strząsnąć żaru, co go rani.
Idź, krok za krokiem iść będę przy tobie.
Potem dogonię braci nierozdzielnych,
Co idą, płacząc swych mąk nieśmiertelnych».
Nie śmiałem zstąpić, aby z nim iść społem.
Lecz szedłem ze czcią, z pochylonym czołem.
On mówił: «Losu czy wyroku władza
Ciebie przed czasem w tę otchłań sprowadza?
Kto jest wódz twoją kierujący drogą?»
«Tam wyżej żyjąc wesoło i błogo,»
Odpowiedziałem, «zbłądziłem w dolinę,