(Krąg VIII. Tłumok VIII. Ciąg dalszy. Gwido z Montefeltro.)
Płomień prostując ostrze i milczący
Odchodził od nas jak szermierz od mety,
Za przyzwoleniem słodkiego poety.
Gdy oto, widzę, drugi płomień kroczy,
Na swoje ostrze zwrócił moje oczy,
Głosem, co szumiał zeń z trzaskiem i sykiem;
Jak sycylijski byk żarem ziejący
Co po raz pierwszy, i słusznie zaiste,
Ryknął swojego budownika krzykiem,
A potem ryczał jękiem nieszczęśliwych,
Których palono w jego wnętrzu żywych;
To ciało z miedzi, niejeden w złudzeniu
Myślał, że wiercą bóle rzeczywiste:
Tak zamkniętego ducha głos w płomieniu
Nie mając ujścia trzask ognia udawał,
Lecz gdy przez ostrze utorował drogę,
Dał mu ruch, jaki jemu język dawał,
Słyszałem, w takie zamienił się słowo:
«Ty, co lombardzką przemówiłeś mową,
Mówiąc: Idź, dłużej pytać cię nie mogę,
Chociaż przyszedłem za późno, nie w porę,
O, nie odmawiaj, racz pomówić ze mną!
Widzisz, że mówię, a jednak ja gorę.
O, jeśli schodzisz w naszą otchłań ciemną
Z słodkiej i pięknej Latynów krainy,
Z której tu czynię pokutę za winy,
Ciekawość ziomka przez litość uspokój,
Mów, w Romaniji wojna jest czy pokój?
Bo ja z latyńskiej matki życie wziąłem,
W górach pomiędzy Tybrem a Urbinem».
Słuchałem jeszcze z pochylonym czołem,
Gdy mistrz mnie trącił i rzekł: «Mów z Latynem!»
Mając odpowiedź już gotową w myśli,
Bez zwłoki rzekłem: «Duchu, któż określi,
Jak jest Romania twoja niespokojna!
Gdym odszedł, jawna nie wrzała w niej wojna,
Rząd po staremu tyrański w Rawennie,
Orzeł z Polenty wziął ją w dziób swój orli,
I nakrył Cerwię sąsiednią skrzydłami.
Posoką Franków zbroczony kraj Forli,
Pod zielonego lwa leży szponami.
Brytan z Werukio, on i jego szczenię,
Co mogą śmiało Montagna zadławić,
Rządzą w Rimini, tam jest ich siedzenie,
Gdzie już przywykli swoje zęby krwawić.
Ludem Faency rządzi starożytny
Lew w gnieździe białym na tarczy błękitnej,
Łaknący ciągłej w stronnictwach odmiany.
Ludy osiadłe nad rzeką Sawijo,