(Kręg VIII. Tłumok I. Złodzieje. Fuccio.)
Gdy słońce w porze młodocianej roku
Promiennym włosem po Wodniku brodzi
A noc już dniowi nie narzuca zmroku;
Jeśli ubieli ziemię zamróz ostry,
Udając barwy swojej białej siostry,
Lecz trwa niedługo i chłód swój łagodzi:
Wieśniak, któremu braknie suchej paszy,
Widząc wokoło bielące się błonie,
Wraca do domu, załamuje dłonie,
Jak nieszczęśliwy, co widmem się straszy;
Potem wychodzi i pełen nadziei,
Widząc weselszy świat po śnieżnej wiei,
Pochwyca laskę i na łąk zielenie
Z obór wesołe swoje trzody żenie —
Podobnie mistrz mnie przeląkł po niewoli,
Gdym widział jego zachmurzone czoło,
Podobnie maść on przyłożył, gdzie boli.
Gdy nad strzaskaną przyszliśmy arkadę,
On patrzał na mnie słodko i wesoło
Jak u stóp góry; sam z sobą wszedł w radę
i opatrzywszy skałę z każdej strony,
Mnie otwartymi pochwycił ramiony.
Jak ten, co pracę poczyna z baczeniem,
Wpierw, co ma zrobić, rozważa myśleniem,
Tak on, podnosząc mnie na wierzch opoki,
Wskazywał palcem drugi głaz wysoki
I mówił: Trzymaj dłonie w pogotowiu,
Obejmij głaz ten, lecz wprzódy oczyma
Rozpatruj pilno, czy twój ciężar strzyma».
Jak się wpatrzyłem, nie była to droga
Dla tych, co noszą kapice z ołowiu;
Bo ja i wódz mój, tak lekki Wirgili,
Ledwośmy z głazów na głazy kroczyli;
Gdyby nie krótsza ścieżka między skałą,
Sam nie wiem, co by z mym wodzem się stało,
Mnie by pokonał trud, a w końcu trwoga.
Lecz jako skały zwane Złe Tłumoki
Pochyło schodzą w zrąb studni głębokiej,
Każda dolina, którą się przebiega,
Tu ma wyniosłość, tam spadzistość brzega.
W końcuśmy doszli do progu opoki,
Gdzie głaz ostatni czołem prostopadłem
W dół się powalił i w otchłań się rzuca:
Już mi zabrakło oddechu na płuca,
Już iść nie mogłem dalej i usiadłem.
«Z wady lenistwa wyzuj się w tej dobie!»
Mistrz mówił, «w puchu lub w pierzu kto lega,
Temu do sławy za daleka droga;
A kto na ziemi po krótkim przechodzie
Bez wieńca sławy położy się w grobie,