VII.

814 52 7
                                    

-Dobrze zrozumiałem? On miał na głowie czapkę jednorożca, a na klacie namalowaną tęczę?

-Tak. Dodatkowo okolicę jego pupy zdobił napis: Jack tu był. Co zabawne, był to marker permanentny. Pomagałam mu się tego pozbyć za pomocą pumeksu. Codzienne tarcie przez tydzień. Mimo wszystko dobrze to wspominam.

-Nie wierzę.

-Uwierz.

Razem z Willem od ponad dwóch godzin bez sensu chodziliśmy po pobliskim parku. Opowiadałam mu historie związane z rezydencją, kiedy jeszcze wszyscy stanowili zgraną grupę przyjaciół. Pomimo, iż na mojej twarzy gościł uśmiech, czułam w sercu rozrywający ból. Tak bardzo tęsknię za tymi czasami.

-Hej, czemu tak nagle posmutniałaś?

Z rozmyśleń wyrwał mnie jego dźwięczny głos. Stanął przede mną, a jego twarz zdobił śnieżnobiały uśmiech. Czułam się przy nim taka brzydka, wręcz brudna. Jego jasne włosy i niebieskie oczy, nijak miały się do moich ciemnych kosmyków i prawie czarnych tęczówek. Byliśmy kompletnymi przeciwnościami.

- Zamyśliłam się. Ostatnio często mi się to zdarza. Kiedy wracasz do domu?

-Sprytna zmiana tematu.- William zaśmiał się i objął mnie ramieniem.- Z tego co się orientuje za cztery noce będę w wygodnym łóżku w akademiku. A za równe dwa miesiące mam bilet na koncert System of a Down. Skusisz się na mały wyjazd?

-Żartujesz? Ja ich kocham! Uwielbiam cię!

W przypływie radości skoczyłam na niego i wtuliłam się w jego kaszmirowy sweter. Pachniał zupełnie inaczej niż Tim. Można było wyczuć zapach drogich perfum i czekolady, a nie tak jak w przypadku mojego brata smród tanich papierosów i lasu.

-Chyba będę musiał cię częściej zapraszać na koncerty.- odpowiedział chowając uśmiech w moje włosy.

Znałam go od trzech dni, a już uzależniłam się od jego obecności. Przy nim czułam się zwyczajnie. Potrafiłam szczerze się uśmiechać. Był moim narkotykiem. Z nim byłam tą zwyczajną szesnastolatką, która każdą przerwę spędzała z braćmi, a nocami chodziła po mieście aby zrobić na złość matce i wszystkim wokół. On był moją odskocznią od przytłaczającej mnie rzeczywistości. Niestety moje wnętrze trawiła choroba które nie dość, że zabijała mnie, to raniła dodatkowo osoby które były dla mnie ważne. Tak bardzo się o niego boję. Nie chcę żeby Will przeze mnie cierpiał. Nie wyobrażam sobie życia bez jego głosu, uśmiechu czy zapachu. Znałam go trzy dni, a tak bardzo był mi niezbędny do życia...

***

-Mój biedny Czarny Cukiereczku! Dlaczego siedzisz tak sama? Jeżeli chcesz to możemy razem pójść się zabawić! Tylko proszę nie bądź taka smutna. Twój zły humor psuje mi moją pozytywną energię.

Na twarzy Candy'ego zagościł grymas, który przykrył dotąd radosny wyraz. Wewnątrz czułam dziwny rodzaj smutku. Może i byłam egoistką, ale nauczyłam się tego przez osoby które mnie otaczały. Czasami potrzebowałam odrobiny empatii, a Candy wyrywał mnie siłą z tych skromnych marzeń.

-Nie jestem smutna, a jedynie zmęczona. Ta kanapa jest dość niewygodna. Jednak skoro tak pięknie prosisz, specjalnie dla ciebie mogę się uśmiechnąć.

Odpowiedziałam mu najbardziej wymijająco jak potrafiłam i na twarz założyłam swój uśmiech numer dwa.

-Od razu lepiej mój promyczku. Jeżeli chcesz to mogę ci odstąpić moje łóżko. I tak nie spędzam w nim zbyt wiele czasu. Tylko zmień pościel. Spało w niej już kilka osób. O! Zamknij oczy, a coś ci dam.

Zakryłam oczy poduszką i czekałam na prezent od Klauna. Słyszałam tylko niewyraźne dźwięki ocierania się o siebie gumy, które potwornie raniły moje uszy. Na szczęście już po chwili stał przede mną Candy z bukietem balonowych, niebieskich róż.

-Na poprawę humoru.

-Dziękuję bardzo. Jesteś kochany.

-Wiem.

Po czym wyskoczył przez okno i popędził w tylko sobie znanym kierunku. Dlaczego nie wyszedł drzwiami? Na to pytanie nigdy nie uzyskam odpowiedzi.

-Dlaczego siedzisz tak sama?

 W progu stał Jonathan trzymający w dłoni drewnianą marionetkę. Kolejna osoba pyta mnie o to samo. Co mam im odpowiedzieć? „Przeżywam wewnętrzny koniec świata, bo osoba bez której nie wyobrażam sobie życia jest tysiące kilometrów dalej. Znam go dopiero tydzień, a bez niego się duszę. Wiem, że jeżeli dowie się kim jestem znienawidzi mnie, a jeżeli ktoś dowie się o jego istnieniu on zginie. Jeżeli go stracę połamię się na miliony kawałków, których nie da się pozbierać. On jest moim lekarstwem na życie. A wiesz dlaczego go tak bardzo pragnę? Bo daje mi namiastkę normalności. Namiastkę, bycia żywą."

-Potrzebuję chwili samotności. To tyle.

Setki myśli, a na wierzch wychodzi tylko jedno, marne kłamstwo. Wcale nie potrzebowałam samotności. Potrzebowałam rozmowy, ale nie potrafiłam nic z siebie wydusić. To mnie kiedyś zniszczy. Wyjazd miał mi pomóc, a jedynie coraz szczelniej zamyka mnie w słoiku własnych problemów.

-Czyli nie obrazisz się jak sobie pójdę?

-Nie. Nie mam nic przeciwko.- odpowiedziałam słabym głosem.

-Czy coś się dzieje?

-Nie boli mnie głowa i drapie w gardle. Pewnie się przeziębiłam.

-Jesteś pewna, nie...- głos Marionetkarza z każdą sekundą stawał się coraz bardziej odległy, a obraz rozmyty. Czułam jak upadam na ziemię i tracę całkowicie kontakt z światem.

I Fear No EvilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz