XXXIII.

524 38 0
                                    

Poczułam jak moja kołdra zostaje brutalnie ze mnie zerwana, tym samym wyrywając mnie  i tak płytkiego snu.

-Wstawaj gówniaro! Masz i żryj.

W pokoju stała otyła pielęgniarka po pięćdziesiątce. Widziałam jak jej wzrok mnie pożera. Ona chciała mnie albo zabić, albo poważnie okaleczyć.

-Dziękuję.

-Jakim cudem oni jeszcze nie posadzili cię na krzesło? Powinnaś zgnić w piekle. 

Kobieta chwyciła moje nieruszone śniadanie i wyszła. W sumie to jej się ono przyda bardziej niż mi. Wstałam z łóżka i już miałam zakładać biały fartuch, kiedy do mojego pokoju wpadły zwykłe czarne spodnie i ciemna bluzka.

-Dziękuję!-krzyknęłam już do zamkniętych drzwi.- Miłego dnia!- dorzuciłam i w pośpiechu zaczęłam się ubierać. Zapowiada się piękny dzień.

***

-Dzień dobry panno Annabell.

Stałam w biurze ordynatora oddziału. Było tu dużo bardziej sterylnie niż w salach pacjentów. Na środku stało duże brązowe biurko. Za nim siedział sześćdziesięcioletni mężczyzna. Pomimo wieku miał dość gęste włosy, ciemną skórę i chudą twarz. Wyglądał przyjaźnie. Ręką wskazał mi krzesło obok biurka. Powoli podeszłam w jego kierunku i wtuliłam się w miękki materiał.

-Proszę czuć się jak u siebie w domu.- uśmiechnął się ciepło.- Zadam tobie parę pytań. Jeżeli nie chcesz nie musisz odpowiadać. Na koniec jak będziesz chciała, też możesz zadać mi pytania. Zrozumiałaś?- pokiwała twierdząco głową.- To dobrze. Zaczynajmy. Doktor Philips mówił mi, że wybrałaś sobie imię Annabell. Jest tobie znajome. Wiesz może dlaczego?

-Wydaje mi się, że jest to ostatnie imię jakie słyszałam. Albo po prostu kogoś o takim imieniu znałam.

-Nie jest twoje?

-Nie. Na pewno nie. Nie czuję z nim bliskości. Jest mi znajome, ale nie moje.

-Hmm, dobrze.- z prędkością światła zapisywał coś na kartce.- No to jedziemy dalej. Podobno nic nie pamiętasz. Może jednak w głowie siedzi tobie jakieś wspomnienie?

Popatrzyłam za okno i zaczęłam szukać jakichś wspomnień w pamięci. Nagle poczułam coś dziwnego. Jakaś "moc" ciągnęła mnie do lasu. Wiedziałam, że tam zaznam spokoju i będę względnie bezpieczna.

-Las.

-Las?

-Tak, las. Nie wiem co tam jest albo kto, ale wiem, że tam będę bezpieczna. Czuję z nim więź. Chcę tam pójść i zostać na zawsze.

-Jeżeli nie będziesz sprawiać problemów to zobaczę co da się zrobić.- zerknął na mnie spod szkieł okularów.- Na dzisiaj to tyle, nie chcę wywoływać u ciebie bólów głowy. To i tak dużo. Teraz twoja kolej.

-Co u mnie stwierdziliście, że tu wylądowałam?

-Nie mogę podawać takich wiadomości tobie. To wbrew prawu. Tylko bliscy...

-Aktualnie wszyscy uznają, że nie mam bliskich. Nie jestem głupia. Zrozumiem.

-Przede wszystkim stwierdziliśmy ciężki przypadek amnezji, jednak nie jest on spowodowany urazem głowy ku naszemu zdziwieniu. Twoje wyniki i prześwietlenie są bardzo dobre. Jest jednak coś, co przesądziło o twoim pobycie tutaj. Jest to doprawdy zadziwiający powód. Schizofrenia prosta! Tylko jeden procent pacjentów na nią choruje. Jesteś wyjątkowa. Nie dość, że jesteś jedyną kobietą na oddziale, to do tego tak wyjątkową!

-Doprawdy fascynujące.

-Dla mnie lekarza tak. Dla ciebie, niekoniecznie.

-Mam jeszcze jedno pytanie. Czy doktor Philips będzie moim lekarzem prowadzącym?

-Początkowo miał nim być, ale chyba to ja cię przejmę. Intrygujesz mnie. Pomimo, iż w teorii już dawno powinnaś popełnić samobójstwo, w twoich słowach i oczach dostrzec można chęć życia. Nie znam cię, ale wiem, że jesteś cholernie mądra.

-Mądra i zabójcza.

-Nie zabiłaś ich. To niemożliwe. Człowiek z taką chorobą, nie byłby w stanie tego zrobić.

-Kto mnie wyciągnął z więzienia?

-Ja i moi znajomi psychiatrzy. W więzieniu źle byś skończyła.

-Tutaj nie jest lepiej.

-Co masz na myśli?

-Nie nic...

-Wytłumacz.

-Innym razem. Jestem zmęczona. Mogę wrócić do sali?

-Nie. Od czternastej do siedemnastej obowiązkowo musisz przebywać w salonie z innymi pacjentami.

-Hmmm, pobyt z około pięćdziesięcioma napalonymi facetami. Idealnie.- mruknęłam i ruszyłam w stronę drzwi.-Do widzenia.- otworzyłam je i razem z pielęgniarzem ruszyłam ku sali tortur.

Wchodząc do tego pomieszczenia, już od przekroczenia progu poczułam na sobie wzrok wszystkich pacjentów. Najszybciej jak potrafiłam podeszłam do dużego fotela, schowanego w kącie. Po drodze chwyciłam szkicownik i ołówek. Muszę jakoś zapełnić ten czas. Już po kilku minutach miałam zarys szkicu. Przedstawiał on mężczyznę. W swoich dłoniach dzierżył marionetkę. Wyszło mi to nawet ładnie. Następnie zaczęłam dodawać cienie i szczegóły. Było mi to dziwnie znajome. Mężczyzna na obrazku był mi bliski. Ta utrata pamięci mnie wykańcza. Wszędzie widzę znajome elementy, ale nie potrafię ich połączyć. To jest tak cholernie męczące.

-Piękne. Kto to?

Spojrzałam za swoje ramię. Stał tam doktor Philips.

-Nie wiem. Po prostu musiałam to narysować. Swoją drogą byłam u Doktora Johnsona. Podobno przejmuje moją sprawę.

Zobaczyłam w oczach mężczyzny nienawiść. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że zauważyć można było tam chęć mordu.

-Nie oddam mu ciebie tak łatwo. Jesteś moją pacjentką i tylko moją. Wstawaj. Zabieram cię stąd.

Mężczyzna chwycił mój szkicownik i wpuścił przed siebie. Przy drzwiach uciął sobie jeszcze krótką pogawędkę z pielęgniarzem i chwilę potem stał obok mnie.

-Dokąd mnie pan zabiera?

-Nie pan, a Smiley. A pójdziemy do ogrodu. Świeże powietrze dobrze ci zrobi.

-Dlaczego Smiley? Nie ma pan... znaczy nie masz imienia?

-Kiedyś się przekonasz.- w jego oczach zauważyć można było niebezpieczny błysk. Nie mogę się doczekać.- A odnośnie imienia... Nie jest ono ważne.

-Yhym. Ktoś dał ci pozwolenie na wyjście ze mną? Z tego co wiem, jestem jednym z tych niebezpiecznych pacjentów, nie trzeba mieć dla mnie specjalnych pozwoleń, kaftanów bezpieczeństwa, leków uspokajających?

-Popatrz na siebie i na mnie. Naprawdę sądzisz, że nie dam sobie rady z tak kruchą osobą?

Jak zwykle racja znajdowała się po stronie mężczyzny. Miał z sto dziewięćdziesiąt centymetrów, ale mimo wszystko był dość drobny. Ja z stu siedemdziesięcioma centymetrami i przeciętna wagą, byłam dla niego znikomym zagrożeniem.

-Eh... w takim razie co tu robimy?

Stałam w jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie, albo po prostu mi się tak wydawało. Z każdej strony otaczały nas pergole z różnokolorowymi różami. Wszystkie były równo przycięte. Pod oknami stało kilka drewnianych ławek. Znajdowaliśmy się w ogromnej szklarni. Było tu bardzo ciepło, jednak przez otwarte okienka poczuć można było zimny, listopadowy wiatr.

-Odpoczywamy.

-Odpoczywamy?

-Yhym.

Smiley rozsiadł się na jednej z ławek i jak gdyby nigdy nic zamknął oczy, a następnie zasnął.

I Fear No EvilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz