XXXVI.

513 33 2
                                    

-Anna!

Usłyszałam za sobą wołanie Josepha. Odwróciłam się i do niego podbiegłam. Od razu rzuciłam się na jego szyję. Był środek zimy, dwudziesty trzeci grudnia. Jutro ma odbyć się wigilia. Joseph przyjechał dzień wcześniej, aby wszystko przygotować i wyspowiadać pacjentów. Przez jego spotkania, liczba wierzących nagle wzrosła. Ja za to zaczęłam z nim spędzać prawie każdą wolną chwilę. Smiley jak zniknął, tak nie pojawił się u mnie od ponad miesiąca. Tęskniłam za nim, ale za każdym razem, gdy pytałam się gdzie jest, ordynator zbywał mnie i kazał zająć się swoimi sprawami. Nie mogłam tego dłużej słuchać. On na pewno musiał przede mną coś ukrywać.

-Marznę tutaj już od dziesięciu minut. Spóźniłeś się.- zrobiłam na twarzy grymas niezadowolenia i mocniej owinęłam się grubym szalem, który przypominał koc. Mężczyzna wyciągnął z samochodu około dwudziestu siatek. Nie da rady ich samemu zanieść do środka.- Daj, pomogę tobie.

-Nie trzeba. Dam radę.

Wiedziałam. Jego męska duma mu nie pozwala. pokiwałam z niezadowolenia głową i zmierzyłam go wzrokiem.

-Wiem, że jesteś niezależnym mężczyzną który nie potrzebuje pomocy kobiet, ale ja jestem niezależną kobietą i muszę ci pomóc.-Chwyciłam sześć siatek i zaniosłam je do stołówki, ku niezadowoleniu samca alfa. Były one pełne bombek, ozdobnych serwetek, łańcuchów i innych ozdób.- Po co te wszystkie ozdoby skoro nie ma choinki?

-Choinka już jest.-wskazał na drzwi, przez które próbowało wejść czterech ochroniarzy z świeżym drzewkiem. Jakim drzewkiem, to była potężna choinka na trzy metry!

-A-ale skąd?

-Las wokół szpitala jest duży, a ta choinka i tak była jedną z najniższych.

Zamurowało mnie. Będziemy ją ubierać do trzeciej nad ranem!

-Jesteś pewny, że damy radę ją do jutra przystroić?

-Jeżeli mi pomożesz to tak. Jak na razie  stoisz po środku sali z otwartą buzią. W takim wypadku wątpię czy wyrobimy się do sylwestra.

Postanowiłam ruszyć swoją grubą dupę i zaczęłam podawać Josephowi bombki. On stał na drabinie, przez co musiałam dodatkowo go chronić przed upadkiem. Swoje zdrowie powierzać w ręce niezrównoważonej psychicznie dziewczynie. Odważnie.

-Podaj mi jeszcze tę fioletową.

-Mhm.

***

Po czterech godzinach użerania się z grawitacją i igłami, które były w miejscach niedostępnych nawet dla mnie, choinka była gotowa.

-I skończone! Teraz tylko wyspowiadać połowę szpitala i możemy siadać do kolacji.

-Jeżeli się nie mylę dwudziesty czwarty grudnia będzie za półtorej godziny, a kolacja za około dwadzieścia trzy godziny.

-Racja. Więc narazie pora spać. Dobranoc Anno. Z Bogiem.

Mężczyzna pomachał mi wesoło dłonią i odszedł w stronę kaplicy, gdzie swoją drogą miał dzisiaj zamiar spać. Gdzieś wewnątrz mnie poczułam ukłucie. Chciałam za nim pobiec i go przytulić. Poprosić żeby nigdy mnie nie zostawił i aby dzisiejszą noc spędził ze mną. Czy to miłość? Nie, raczej nie. On jest księdzem, a ja morderczynią. Jestem taka głupia. To pewnie przez samotność, nachodzą mnie tak absurdalne myśli. 

Najszybciej jak potrafiłam wbiegłam do swojej sali. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Czułam jak ciepłe krople spadają po moim rozpalonym ciele. Potrzebowałam go tu i teraz. Jednak wiem, że to niemożliwe. Usiadłam pod prysznicem i czułam jak zaczynam płakać. Po moich dłoniach nie spływały łzy, a... krew? Wybiegłam z kabiny i spojrzałam w okno. Moją twarz zdobiły czerwone kreski. Zaczęłam panikować. Ubrałam swoją piżamę, a twarz wytarłam za pomocą czarnej koszulki. Pielęgniarki nie mogą się o tym dowiedzieć. Będą mi robić badania i skończę pokrojona na stole w piwnicy. Nie chcę tego. Schowałam się pod kołdrą i próbowałam usnąć.

Wokół szalała burza, a ja wiedziałam, że muszę przed kimś uciekać. Czułam jak gałązki drzew dotkliwie ranią moją skórę. Co chwilę potykałam się o jakieś wystające korzenie bądź niskie krzaki, przez co traciłam często równowagę. Nie mogłam się jednak wywrócić. Obróciłam głowę do tyłu i zobaczyłam miodowe oczy. Ich błysk rozświetlał cały las, jednak właściciela nie było widać. Z każdą chwilą czułam jego oddech coraz bliżej mojego karku. Traciłam siły, ale musiałam biec. Nagle wybiegłam z lasu i znalazłam się przed ogromnym budynkiem. Z każdej strony otaczały mnie martwe ciała. Były zmasakrowane. Krew pokrywała każdą rzecz znajdująca się w polu mojego widzenia. Na środku dziedzińca stał chłopak. Był wysokim blondynem, o cudownych niebieskich oczach, oczach które rozświetlały cały teren nas otaczający. Znałam go, wiedziałam, że gdzieś już go widziałam.

-Miałaś mnie chronić. Pamiętasz?- nagle chłopak przemówił głosem tak miłym, że czułam jak nogi same mnie ku niemu niosą.- Obiecałaś, że nie pozwolisz aby stała mi się krzywda, zarówno z twoich jak i ich rąk. Pamiętasz?

Czułam jak po moich polikach zaczynają spadać chłodne łzy.

-Przepraszam! Nie chciałam. Tam bardzo nie chciałam.- nagle za chłopakiem pojawiły się miodowe oczy.-William! Uważaj!

-Za późno...

Chwilę potem jego klatkę piersiową przeszyła czarna dłoń. Chłopak upadł bezwładnie na ziemię, a ja do niego podbiegłam.

-Will... Dlaczego?- klęczałam obok jego martwego ciała. William. Skąd ja znałam jego imię?

Jesteś potworem.

Usłyszałam w swojej  głowie zachrypnięty głos. Doprowadził mnie do potężnego bólu głowy.

-Nie prawda! Nie jestem! Chroniłam go, najbardziej jak potrafiłam! Przepraszam Will..

Potwory nie potrafią obronić swoich ukochanych. Dlaczego ciągle okłamujesz się, że nim nie jesteś?


I Fear No EvilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz