XXXVII.

478 29 3
                                    

Usiadłam na łóżku i próbowałam złapać oddech. Czułam potężny ból w klatce piersiowej. Nie mogłam oddychać.

-Obudziła się księżniczka, cudownie.

Podskoczyłam do góry i spojrzałam przed siebie. W drzwiach stały trzy pielęgniarki.

-Czy coś się stało?

-Tak.

Wtedy jedna z nich zamknęła drzwi, a druga podeszła do mnie blisko. Zbyt blisko. Chwyciła mnie za włosy i rzuciła na ziemię. Krzyknęłam z bólu. Kolejna za pomocą nożyczek zaczęła je obcinać. Widziałam jak kolejne kosmyki opadają bezwładnie na podłogę. Chciałam płakać, ale wiedziałam, że nie mogę. Nie złamią mnie. Pielęgniarka która zamknęła drzwi, uderzyła mnie w twarz. Poczułam pieczenie na poliku.

-To za Nathana i tych innych chłopców! Jak mogłaś ich zabić, ty potworze!

Kolejne ciosy spadały na moją twarz. Ból głowy stawał się większy, a ja z każdą sekundą traciłam kontrolę nad ciałem.

-Nie zabiłam ich! To nie byłam ja!

Krzyczałam z całych sił, próbując przekrzyczeć obelgi kobiet. Poczułam jak coś we mnie pęka. A co jeżeli to naprawdę ja pozbawiłam życia tych ludzi? Nie, na pewno nie...

-Zamknij pysk! Jesteś śmieciem! Odechce się tobie żyć!

Wtedy cała trójka zaczęła mnie kopać i szarpać za ubrania.

-Kurwa szatana! Zabijemy cię!

-A może ja was?

Nagle przestałam odczuwać ból. Kobiety się ode mnie odsunęły, a ja poczułam spokój, harmonię. Widziałam jak otaczają mnie srebrne nici, które oświetlały wszechobecną ciemność. Widziałam strach w oczach kobiet. Czułam się panem ich życia i śmierci. Zaczęłam chichotać aby potem głośno się zaśmiać. Jedna z kobiet w panice próbowała otworzyć drzwi. Kiedy udało jej się uchylić bramy do nieba, wybiegła gubiąc przy tym buta. Pozostała dwójka poszła w jej ślady. Wtedy poczułam wstręt do siebie. Odwróciłam się w stronę okna. Byłam ohydna. Moje ręce do połowy pokryte były spaloną... zgniłą skórą. Oczy były czarne i wypływała z nich krew. Włosy przybrały biały kolor, a reszta ciała w niektórych miejscach przybierała ciemny odcień. Moje ciało gniło... Poczułam złość do siebie i upadłam na ziemię. Dlaczego jestem tym czymś? Co się ze mną stało? A co jeżeli to ja zabiłam tych ludzi? Jestem potworem... szatanem... mutantem... mordercą. Wtedy zwinęłam się w kulkę i zaczęłam płakać. Czułam jak wszystko wraca do normalności, a ja ponownie jestem sobą. Wstałam z podłogi i wyszłam z pokoju na chwiejących się nogach. Byłam w kompletnym amoku. Nie wiedziałam kim dokładnie jestem i co zamierzam zrobić. Chciałam jedynie poczuć się bezpiecznie. Ściany mnie przytłaczały. Zaczęłam iść w stronę drzwi wyjściowych. Zamknięte. Podeszłam do okna i otworzyłam je na tyle aby bez problemu przez nie przejść. Poczułam potężne uderzenie zimna. Na dworze padał śnieg, a z tego co w biegu zauważyłam była trzecia nad ranem. Jedyne o czym myślałam to kaplica. Pomimo mroku znałam do niej drogę na pamięć, dodatkowo wewnątrz niej paliło się kilka świeczek. Biegłam nie patrząc się za siebie. Kiedy dotarłam do celu uchyliłam drzwi. W środku było o wiele cieplej niż na dworze.

-Anna?- W drzwiach do zakrystii zobaczyłam zaspanego Josepha. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję.- Co ty tutaj robisz?

Jedyne o czym myślałam to fakt, że mam przy sobie moją ostoję. On dawała mi bezpieczeństwo. Był dla mnie całym światem.

-Pielęgniarki mnie pobiły... obcięły włosy i zwyzywały, ale nic się nie stało. Jestem przy tobie. Już wszystko jest dobrze. Jestem bezpieczna. Dziękuję.

Mężczyzna odsunął mnie od siebie i dokładnie mi się przyjrzał. Na moim ciele, oprócz krótszych włosów bo do ramion, nie było żadnych śladów pobicia.

-Anno... tak mi przykro. Trzeba to zgłosić do ordynatora. Taka sytuacja nie ma prawa się powtórzyć.

-Nie Joseph, nie odchodź.- Przyciągnęła go z powrotem do siebie i wtuliłam się w jego umięśniony tors.- Nie opuszczaj mnie. Proszę.

Mężczyzna ponownie mnie odepchnął.

-Nie Anno. Nasze relacje nie mogą tak wyglądać, jesteśmy zbyt blisko.

Poczułam jak moje serce pęka, jednak w jego głosie słyszałam lekkie drżenie. On tak nie uważał. Mówił tak bo to było mu wpajane przez kilka ostatnich lat. Ponownie się do niego przybliżyłam i złożyłam delikatny pocałunek na ustach. Nie protestował, wiedziałam. Zaczęłam pogłębiać pocałunek, a on po krótkiej chwili do mnie dołączył. Jeszcze nigdy nie czułam takiego pożądania względem drugiej osoby. Wpiłam dłonie w jego włosy, a on swoje dłonie umiejscowił niebezpiecznie blisko moich pośladków. Kompletnie mi to nie przeszkadzało. Po chwili poczułam jak coś mnie blokuje. Ah tak, stół ofiarny. Joseph złapał mnie za biodra i na nim posadził. Moja ręka powędrowała do górnej części jego piżamy i powoli zaczęłam odpinać guziki. Nasze pocałunki z sekundy na sekundę stawały się coraz bardziej namiętne. Poczułam jak jego dłoń wchodzi pod moją koszulkę i błądzi w poszukiwaniu zapięcia od stanika. Mi za to udało się uwolnić jego mięśnie spod tego brzydkiego materiału. Delikatne przejechałam paznokciami po jego nagie torsie. Zadrżał, a ja poczułam jak zapięcie mojej bielizny nareszcie daje za wygraną. Opuściłam ręce aby pozbyć się zbędnego okrycia. Widziałam jak w oczach mężczyzny płonie pożądanie. Przybliżył się do mnie i zaczął składać pocałunki na moim dekolcie, zjeżdżając powoli do dołu brzucha. Chwilę później byłam całkowicie naga. Joseph napawał się widokiem mojego ciała. Przyciągnęłam go bliżej siebie i objęłam go na biodrach swoimi nogami. Położyłam się na stole, ciągnąć go za sobą. Mężczyzna błądził dłońmi po całym moim ciele. Czułam, że nie jest to zwykła chęć zaspokojenia własnych żądz, a prawdziwe uczucie. Pomimo panującego chłodu czułam, że zaraz zemdleję z gorąca. Przejechałam paznokciami po szyi mężczyzny, zostawiając na jego skórze trzy czerwone ślady. Joseph drgnął i pogłębił swój pocałunek. Nagle odszedł ode mnie i w pośpiechu zaczął zakładać swoją piżamę. We mnie natomiast rzucił niektóre części mojego ubrania.

-To nie powinno mieć miejsca.

-Co ty mówisz?

-To było absurdalne. Szatan mną zawładnął. W miejscu świętym dopuścić się takiego czynu...

-Ale Joseph...- czułam jak z każdą sekundą moje serce pęka na coraz mniejsze kawałki.

-Nie jestem Joseph! Jestem wysłannikiem boga do cholery! Ubierz się.

Poczułam chłód który otulił moje ciało. Narzuciłam na siebie swoje rzeczy. Dlaczego on mi to robi? Z pożądania do czystej nienawiści. Zajęło mu to zaledwie kilka sekund.

-Co się stało?

-Nic się nie stało! Rozumiesz? To co się tu działo nie miało mieć prawa nigdy się wydarzyć. Zapomnijmy o tym i żyjmy tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali.

Przez moje ciało przeszła fala zimna. Czułam jak wewnątrz się kurczę i zapominam jakichkolwiek słów.

-Jak tak możesz? To było nic? Wykorzystałeś mnie, dałeś nadzieję! Obyś zgnił w piekle!

Nie wytrzymałam i osłabionym, trzęsącym się głosem wykrzyczałam to, do czego w tej chwili byłam zdolna. W mojej głowie kotłowały się  miliony myśli, jednak żadnej z nich nie potrafiłam obrać w słowa.

-Wyjdź stąd! Wyjdź!

Podniosłam resztę swoich ubrań i wybiegłam z kaplicy najszybciej jak mogłam. Przedostałam się przez okno i zamknęłam w swoim pokoju. Nikt nawet nie zauważył mojego zniknięcia. Postanowiłam wejść pod prysznic i zmyć z siebie jego brudny dotyk. Tarłam tak długo, aż na mojej skórze zaczęły pojawiać się krwawe ślady. Byłam taka brudna. Musiałam się tego pozbyć. Nie chciałam go znać. Ale jedna myśl nie dawała mi spokoju. Pomimo, iż go nienawidziłam, to uparcie dalej kochałam.

I Fear No EvilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz