XIII ,,Solidarność"

99 16 2
                                    

21.08.2005

    Stałem przed niskim budynkiem szpitala, targały mną sprzeczne uczucia. Tam, gdzieś, na jednej z sal leżał Tonio, biały, posiniaczony, nieprzytomny. Przy nim, obecnie,  znajdowała się większość polskiej kadry, tylko mnie tam nie było, nie mogłem się zmusić by tam wejść.
-Matti-usłyszałem obok siebie Monikę. - Idź tam do niego. Stojąc tutaj, coraz bardziej izolujesz się od drużyny.
- Nie-odpowiedziałem i usiadłem na jednej z wielu, drewnianych ławek.

- Dlaczego? -dziewczyna nie dawała za wygraną.
Milczałem, spojrzałem na niebo, słońce. Co ja tu robiłem? Była piękna pogoda, a ja zamiast pójść się przejść, siedziałem tutaj i marnowałem czas, czekając na wiadomości o facecie, który zmieszał mnie z błotem.
- Matti- Monia usiadła obok i wbiła we mnie swój wzrok.
- Nie chcę o tym mówić- odpowiedziałem.- Ty masz swoje małe sekrety i ja także je mam. Nie musisz o wszystkim wiedzieć.
- Od kiedy zrobiłeś się taki oschły?
- Od kiedy umawiasz się z Kamilem?
- Nie zmieniaj tematu!
- Przestań mi mówić co mam robić!
-Nie krzycz na mnie! Jeżeli wydaje ci się, że możesz na mnie się wyładowywać to się grubo mylisz!
-Ciszej. Tu jest szpital- nagle obok nas pojawił się Kamil. Biały, obcisły podkoszulek uwydatniał jego mięśnie i podkreślał opaleniznę, na jego rękach i twarzy. Monika zbliżyła się do niego. Położyła dłoń na jego klatce piersiowej i przytuliła się do niego. On pocałował ją w czoło, a potem przygryzł płatek jej ucha. Nie wiem czy robił to specjalnie, ale miałem ogromną ochotę sprawdzić jak Kamil będzie się prezentował z śliwką pod okiem.
- Ten idiota nie chce iść do kumpla z kadry- brunetka wskazała na mnie palcem i w zabawny sposób wydęła usta.
- Nie dziwię mu się-Kamil nagle spoważniał. -Mogę jej powiedzieć?
- Pewnie- odpowiedziałem. - Pewnie i tak nie macie przed sobą żadnych tajemnic...

06.07.2005

        Minęło półtora roku odkąd zostałem mistrzem świata juniorów. Były miesiące kiedy bywało jak w bajce, a także te ostatnie, koszmarne dni, tygodnie, które ciągnęły się w nieskończoność. Niby Kamil, Stefan, Marcin, Dawid, a nawet Piotrek, ciągle zapraszali mnie na wspólne wypady, kiedy chodziłem na treningi klubowe, oni mi towarzyszyli, ale... przecież widziałem jak robi się między nami coraz większa przepaść. Oni walczyli, aby pojechać na najbliższe zawody, a ja starałem się zbić wagę, która zamiast spadać, rosła...

      Z czasem sam zacząłem wszystkich unikać. Nie mogłem spojrzeć w oczy trenerom, szczególnie Łukaszowi i Kuttinowi, którym zawdzięczałem najwięcej. Wstydziłem się tego co robiłem, jak się zachowywałem i jak traktowałem ich uwagi, ale najbardziej wstydziłem się swojego wyglądu. Przez bezsenne noce, tony wypalonych papierosów, wszystko to sprawiło, że przybyło mi zmarszczek, wory z pod moich oczu nie znikały... A teraz jeszcze zacząłem opuszczać treningi. Kamil i Stefan niemal codziennie przyjeżdżali, aby mnie wyciągnąć, ale za każdym razem miałem wymówkę, potem znikałem z domu na całe dnie. Szedłem zawsze w to samo miejsce, na obrzeża Zakopanego, ukrywałem się w piwnicach, albo na strychach. Była to moja izolatka, moje zacisze...

   Mijały dni, tygodnie i nic się nie zmieniało, aż któregoś dnia, gdy miałem już wychodzić z domu, do mojego pokoju wpadła Monika. Na łóżko rzuciła torbę i stanęła przede mną...

- Cześć? - przywitałem się. Byłem zdziwiony, dziewczyna powinna być u ciotki w Krakowie, a do Skrzypnego przyjechać dopiero za tydzień.

- Co  ty wyprawiasz?! Omijasz treningi od prawie miesiąca, znikasz z domu, olewasz chłopaków...

- Widzisz jak wyglądam?! Mam im się pokazać, przyznać się do przegranej?

- Czyli się poddajesz?

NastępcaWhere stories live. Discover now