Rozdział XVIII Zmarnowana szansa

97 16 0
                                    

15.10.2006

     Nerwowo zerknąłem na zegarek, godzina rozpoczęcia zawodów była coraz bliższa. Byłem bardziej zdenerwowany niż kilka lat temu, gdy sięgałem po złoto, kiedy jako drugi Polak w historii szybowałem ponad dwusetny metr. Wtedy wszystko przychodziło mi łatwo, teraz w każdy skok musiałem wkładać więcej wysiłku, siły. Dojrzałem, zrozumiałem wiele rzeczy. Jedną z nich było to, że sam nie dam rady. Potrzebuję pomocy trenerów i wsparcia przyjaciół. Dlatego z radością przystałem na propozycję Kamila, który zaoferował mi podwózkę.
- Jestem- chłopak wbiegł do mojego domu, rzucając na podłogę torbę i w pośpiechu zdejmując buty.
- Zostaw-machnąłem ręką. - Ta podłoga od dawna nie była myta, więc i tak w najbliższym czasie trzeba będzie ją umyć.
- Mhm- Kamil nie zważając na moje słowa, rzucił butami w kąt przedpokoju i jak burza wpadł do salonu. Podbiegł do komody, gdzie leżała sterta papierów i zaczął je przewracać, ewidentnie czegoś szukając.
- Kamil-stanąłem za nim, przypatrując się jego wyczynom. -Nie chcę się wtrącać w to co robisz, ale...
- Gdzie masz numer do Kruczka?-zapytał, nurkując w kolejnej górze papierów.
- A po co ci? I tak dziś się z nim spotkasz.
- Nie spotkam, jeżeli się z nim nie skontaktuję- odpowiedział. - Samochód mi padł i nie ma siły, która by go ruszyła.
- I liczysz w magiczne zdolności trenera?
- Liczę, że Kruczek nas podwiezie- powiedziawszy to, spojrzał się na mnie błagalnie. - Pomóż mi, bo się spóźnimy.
- Do konkursu zostały... o kurde -mruknąłem i pobiegłem do kuchni po zeszyt, w którym mama zapisywała najważniejsze numery.
- Mam-krzyknąłem i wpadłem do salonu. Chwilę trwało za nim udało mi się odnaleźć telefon i wykręcić numer.
- Halo-usłyszałem trenera.
- Matti Rutkowski. Dzwonię, bo Kamilowi zepsuł się samochód i mamy mały problem, ponieważ...
- Już jadę- westchnął trener. Co z wami dzisiaj? Stefan i Dawid też mają jakieś problemy.
-Dziękuję-krzyknąłem i odłożyłem słuchawkę.
- Przyjedzie?- Kamil zakładał buty, przez ramię przewiesił swoją torbę, a moją ściskał pod pachą.
- Tak, tylko jeszcze Stefcia i Dawidka odbierze- powiedziałem i odebrałem mu jedną torbę. Poczułem się jak za dawnych, dobrych czasów.

***

Siedząc na tylnym siedzeniu, wciśnięty między Kamila a Stefana mogłem zapomnieć o towarzyszącym mi stresie. Ich rozmowy, żarty były dla mnie odskocznią. Cieszyłem się z tego. Wszystko wracało do normy tylko... urwał mi się kontakt z Moniką. Od trzech miesięcy utrzymywaliśmy wyłącznie kontakt telefoniczny, dziewczyna była zbyt zajęta, aby się ze mną spotkać. Czasami tylko, migała mi gdzieś w sklepie, rzadziej w autobusie. Martwiłem się o nią, ale wznowione z podwójną siły treningi, nie pozwalały mi na rozwiązanie tej sprawy.
- Hej, marzyciel wstawaj, bo na swój skok nie zdążysz!-zaśmiał się Stefan, a ja posłusznie opuściłem auto i powlokłem się za kolegami. Wiedziałem, że cała trójka skacze po mnie, ale nie mogłem się zorganizować, do pójścia na górę, w końcu Maciek, który przez kontuzje kolana nie mógł oddać swej próby, wziął jedną z lżejszych toreb i prawie siłą wypchnął mnie z domku.
   Szedł obok mnie, nucąc pod nosem jakąś znajomą melodię. Patrzył się na jeszcze zielony zeskok skoczni, gdzie pierwszy przedskoczek oddał swoją próbę, brunet pokręcił tylko głową a jego wzrok powędrował wyżej, tam gdzie znajdowała się belka. Zobaczyłem jakiegoś młodego chłopaka. Był może z rok starszy od Maćka. Był wysoki, jego jasne blond włosy, trochę wystawały spod kasku.
- Dawid- powiedział nagle Maciek. -To z nim Kuba rywalizował o miejsce w kadrze C.
  Spojrzałem na niego. W jego oczach był smutek, ale nie złość czy żal. Zacząłem rozmyślać o mnie Łukim. Też był między nami rok różnicy, jednak byliśmy zupełni inni. Nie mieliśmy także jakiś strasznie silnych więzi braterskich. Byliśmy bardziej dla siebie jak koledzy niż jak rodzina. Prawie nic o nim nie wiedziałem i dlatego chyba bardziej zabrakłoby mi Kamila w kadrze niż jego.

  Kiedy po paru minutach doszliśmy na samą górę, wziąłem od Maćka torbę, pożegnałem się z nim i zacząłem szykować się do skoku, wiedząc, że to od niego będzie zależała moja przyszłość.

***
Nie wygrałem. Nie byłem w pierwszej dziesiątce, ani w dwudziestce. Ledwo zakwalifikowałem się do drugiej serii, która i tak się nie odbyła z powodu warunków atmosferycznych.
  Patrzyłem za to na radość Kamila i Stefana, którzy stanęli koło Adama na podium. Starszy zawodnik serdecznie im pogratulował i szepnął im do ucha jakieś wskazówki. Jak kiedyś mi.
  Po dekoracji, Kamil zaprosił mnie i jeszcze kilku chłopaków na małą imprezę do swojego domu, gdzie mieliśmy razem świętować.
  Zgodziłem się, ale zapowiedziałem do nich później, musiałem porozmawiać z trenerem, który z całą pewności miał wiele uwag do mojej próby.
- W ogóle nie wyszedłeś z progu- zaczął trener. Popełniłeś jeden mały błąd, który kosztował cię z dziesięć metrów i zaniżone noty sędziowskie. Mimo to, trener Lepisto zgodził się, abyś za trzy tygodnie wystartował w małym konkursie. Będzie to polegało na tym, że sześciu najlepszych pojedzie na Puchar Świata, a kolejna szóstka na Kontynentalny. Liczę, że tyk razem nie spalisz się i pokarzesz wszystkim, że nadal jesteś w stanie powalczyć.
- Tak jest trenerze-uśmiechnąłem się.
- Postaraj się Rutkosiu- kiwnął głową trener i pozwolił mi odejść.
  Ruszyłem, więc w stronę przystanku autobusowego z o wiele lepszym humorem.

***
   Impreza jeszcze się nie rozkręciła, kiedy pojawiłem się u Kamila. Większość osób była w salonie. Część piła, inni tańczyli. Piotrek z Marcinem i Wojtkiem Tajnerem grali w karty. Było w miarę spokojnie i przyjemnie.
  Trochę tańczyłem, grałem i rozmawiałem. Około dwudziestej wyszedłem na zewnątrz. Było zimno, ale potrzebowałem się przewietrzyć. Usiadłem na dużej drewnianej ławce, wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów. Bawiłem się nią przez chwilę. W końcu wyjąłem jednego i wsadziłem do ust. Sięgnąłem do marynarki, ale nie nie znalazłem zapalniczki. Postanowiłem po nią pójść do kuchni, ale gdy mijałem tylne drzwi wejściowe, usłyszałem Kamila i Monikę. Obydwoje rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Podszedłem bliżej, aby zobaczyć co się dzieje.
- Przyniosłam pierwszą ratę.
- Zostaw- Kamil oddał jej kopertę.
- Umówiliśmy się na piętnastego. To jest...
- Ale sytuacja trochę się zmieniła, prawda?
- To nie ma nic do rzeczy.
- Ma. Czułbym się winny, gdyby coś stało się tobie, albo...
- To nie twój problem-warknęła brunetka i położyła kopertę na drewnianej poręczy.
- Chyba żartujesz, skoro ja...
- Nie- ucięła Monika. - A teraz cię przepraszam, ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
  To powiedziawszy, otuliła się szczelniej płaszczem i odwróciła się w moim kierunku. Mruknęła zdawkowe ,,cześć", minęła mnie i szybkim marszem skierowała się ku furtce.
- Masz szansę!-Kamil niespodziewanie krzyknął do dziewczyny. Ona się nawet nie odwróciła, tylko pokręciła głową i opuściła działkę.
  Spojrzałem się na chłopaka, czekając na wyjaśnienia, ale on tylko wzruszył ramionami. Potem podszedł do mnie i podał mi moją zapalniczkę.
- Zostawiłeś w salonie. Pomyślałem, że może ci się przydać- powiedział i wbił wzrok w ziemie.
    Staliśmy tak później przez jakiś czas ramię w ramię w absolutnym milczeniu. I czułem jak znowu rośnie między nami przepaść. A jego powodem była Monia.


 I o to kolejny rozdział:) Wymęczony, dopieszczony  i nareszcie napisany. Starałam się jak mogłam, mam nadzieję, że jest na odpowiednim poziomie:) Nie chciałabym stracić czytelników na ostatniej prostej:)

Jak zwykle podziękuję wszystkim, którzy to czytają. I życzę Wam udanego tygodnia.

NastępcaWhere stories live. Discover now