Rozdział XXI To już jest koniec

117 18 2
                                    

10.11.2007

   Nie patrzyłem na niego. Tylko na wirujące, kolorowe liście za nim. Nie płakałem. Tylko w sercu czułem żal. To nie tak miało być. Nie chciałem jego łaski lecz tylko, sprawiedliwego traktowania. Jednak jego zimne, błękitne oczy, nadal wpatrywały się we mnie jak w swoją ofiarę.
- Znasz warunek, Mateuszu - szepnął cicho. - Związek nie ma pieniędzy,  aby wykładać je dla zawodników, którzy są za słabi i nie ma nadziei, że będzie lepiej.
- Ale przecież idzie mi całkiem dobrze, trener... - po raz setny podawałem ten sam argument, licząc, że mężczyzna zmieni zdanie, że może, chociaż wezwie komisje, aby ta rozważyła sprawę mojego powrotu.
- Jeżeli trener jest ciebie pewny i uważa, że zasługujesz na szansę, niech sam wyciągnie pieniądze - uśmiechnął się złośliwie. - Mnie, ani związku nie stać, aby w ciebie inwestować. Miałeś już swój czas.
- Niech pan zrozumie. Mam małe dziecko ja muszę wreszcie...
- Jeżeli masz pieniądze, aby opłacić swój przejazd i pobyt to proszę bardzo, ja, za twój pobyt nie dam ani grosza.
- Ale to koszt ponad trzech tysięcy - jęknąłem.
- Mhm - kiwnął głową i schował dłonie do kieszeni spodni.
  Stałem w milczeniu, nic nie było tak jak powinno, dlaczego on nie pozwalał mi spróbować. To tylko jeden, głupi, kontynentalny konkurs, przecież gdyby mi nie poszło, mógłby, nie tłumacząc się nikomu, nie pozwalać nu jeździć do końca sezonu,  a teraz...
- I co? Zastanowiłeś się? Skoro jesteś taki pewny swojej formy...- zapytał nagle.
  Podniosłem na niego wzrok. Na mężczyznę, który cztery lata temu po raz pierwszy mi odmówił czegoś. Broniąc swoich racji tym, że jestem za młody. Później był taki, krótki czas, gdy śmiało mogłem powiedzieć, że było odrobinę lepiej,  ale kiedy upadłem, nie potrafiłem odmówić sobie alkoholu, drobnych przyjemności, to on się pierwszy ode mnie odwrócił. Apoloniusz Tajner, w spół autor mojego upadku.
- Pamiętaj jeszcze - usłyszałem jego szept. - Że winę za to, co jest teraz, ponosisz tylko ty...
  Zacisnąłem zęby. Miałem ochotę raz, a porządnie go uderzyć, żeby poczuł ból, by następnym razem dał szansę. Nie mi. Innemu, zagubionemu skoczkowi, który się zgubi, ale znajdzie siły, by pozbierać się i wrócić. Komuś takiemu jak ja.
   Nie zrobiłem tego. Po raz kolejny okazałem się tchórzem, nie potrafiłem się sprzeciwić, temu tyranowi. Udało mi się, spojrzeć mu w oczy.
- Nie mam ani grosza - warknąłem.
- No trudno. Szkoda. Zapamiętaj tylko jedno, że to nie ja ponoszę winę za to, że nie będziesz miał szansy, wzbić się na sam szczyt...
  
  Jego słowa zbyt bolały, były ciosem poniżej pasa. Odwróciłem się plecami,  by nie widział, spływających po moich policzkach łez. Szedłem przed siebie. On mnie nie zatrzymywał. Mijałem skocznię, gdzie moi koledzy kończyli właśnie trening.Widziałem i poznawałem wszystkich.
  Pierwszy szedł Stefan. Szczupły, opalony, nie zauważył mnie, patrzył w innym kierunku. Marcin i Piotrek. Uśmiechnęli się do mnie nieśmiało lecz zaraz znowu odwrócili głowy. Za nimi szedł Maciek. Głowę miał wysoko uniesioną, słońce padało na jego, jeszcze dziecięcą sylwetkę. On zerknął na mnie. Jego zawsze zbyt poważne oczy, tym razem jakby ucieszyły się na mój widok. I tak całą kolumną, maszerowali skoczkowie. Jeden za drugim lub w parach, jak żołnierze idący na front. I nagle zobaczyłem Kamila. Był smutniejszy, bardziej zamyślony niż zwykle. Nasze oczy spotkały się. Przez jedną chwilę, miałem ochotę podejść do niego. Przeprosić za wszystkie oskarżenia, ale nie zrobiłem tego. Zawahałem się o sekundę za długo. On odszedł, był ostatni. Stałem jeszcze chwilę, aż w końcu zebrałem się w sobie i poszedłem do budki, w której zwykle przesiadywał Kruczek.

- Proszę - usłyszałem głos mężczyzny, kiedy zapukałem. Wszedłem do środka, ucieszyłem się, gdy okazało się, że jesteśmy sami.
- Trenerze,  ja...- zacząłem. Tak trudno było to powiedzieć. Przyznać się do słabości. - Kończę ze skokami.
   Spojrzał się na mnie jakby nie wiedział o czym mówię. Dopiero po chwili wstał, stanął na przeciw mnie.

- Nie rozumiem Rutkowski. Nie zrezygnowałeś po opuszczeniu kadr, kiedy ważyłeś już ponad dziesięć kilo za dużo, a gdy wszystko wraca na właściwe tory... ty rezygnujesz - powiedział.

- Niech mnie trener zrozumie. Mam dziecko, rodzinę... Monia studiuje, potrzebujmy pieniędzy. Nie mogę bawić się w skoki, tym bardziej, że mam sam za wszystko płacić...

- Słucham? - Kruczek był zszokowany.

- Tajner powiedział, że albo pan wyłoży pieniądze, albo ja mam to sfinansować...

   Kruczek stał przez chwilę w milczeniu. Przyłożył zaciśniętą pięść do ust, przymknął oczy.

- Weźmiemy pożyczkę. Damy radę. Nawet jeżeli nie osiągniesz zadowalających wyników to...

- Nie. Już podjąłem decyzję. To nie ma sensu. Życie to nie bajka. Nie wszystko kończy się dobrze - powiedziałem i podałem trenerowi swój stary klucz od szafki.

- Takie poważne słowa od ciebie, Rutkowski?

- Czasami trzeba dorosnąć - uśmiechnąłem się.

- Czasami trzeba - kiwnął głową Łukasz i położył mi dłoń na ramieniu.

***

    Po drodze do domu wstąpiłem do małej kwiaciarni. Wybrałem najpiękniejszy bukiet drobnych stokrotek. Jej ulubionych kwiatów. Szedłem szybko, mijając dobrze znane mi budynki. Wszystko było jakieś inne. I ja czułem się inaczej. Coś się skończyło, miało rozpocząć się coś nowego...

    Kiedy wszedłem do domu, poczułem zapach, gotującej się zupy i ziemniaków. W przedpokoju były porozrzucane zabawki Sewka. Gdzieś w głębi mieszkania usłyszałem głos Moniki. Poszedłem tam, oparłem się o framugę i patrzyłem jak wykonuje najprostsze czynności związane z gotowaniem. Stała tyłem do mnie, od czasu do czasu zerkając na bawiącego się przy stole syna.

- Ta-ta! - zawołał chłopak na mój widok. Monia odwróciła się nagle i uśmiechnęła.

- Tak wcześnie? - zapytała.

- Muszę ci coś powiedzieć - szepnąłem, chowając za plecami bukiet kwiatów. 

    Opowiedziałem jej wszystko. Stałem i czekałem na jej reakcje. Bałem się tego, ale ona tylko spuściła wzrok.

- Cieszę się - powiedziała nagle. - Ulżyło mi, Matti. Nie daję rady sama, a nie chcę ciągle prosić o pomoc twojej mamy.

      Parsknąłem śmiechem. W innych krajach zawodnicy, nawet ci słabsi, mają własne domy, mieszkania. Często ich żony nie muszą pracować, a tu... mimo że trenowałem od tylu lat i startowałem w nie jednych zawodów, to nie stać mnie było nawet na niańkę dla dziecka, aby Monika mogła spokojnie studiować.

- Kocham cię - powiedziałem nagle i wręczyłem jej bukiet.

- Ja ciebie też - zaśmiała się.

- Wyjdź za mnie - ukląkłem przed nią.

- Matti...

- Tak - dodał nasz synek, a my wybuchnęliśmy śmiechem.

- No to nie mam wyjścia - pokiwała głową brunetka.

- Nie masz - zgodziłem się.

- A pierścionek? - zapytała nagle.

- Jutro pójdziemy wybrać - szepnąłem do jej ucha.


  I o to ostatni rozdział. W najbliższym czasie dodam jeszcze epilog i podziękowania. Mam nadzieję, że utrzymałam ,,formę" do końca. Do zobaczenia...

NastępcaWhere stories live. Discover now