Rozdział 1

186 9 0
                                    

Pierwsze promienie słońca wdarły się do mojego pokoju, oświetlając swym blaskiem ściany i łóżko. Za oknem coś zaszeleściło, a na gałęzi przysiadł ptak, który śpiewał tak głośno i radośnie, jakby obce mu były jakiekolwiek zmartwienia czy troski. Wzdłuż drogi ciągnęły się płoty, gdzieniegdzie porośnięte wiciokrzewem. Dwukilometrową trasę do miasteczka Anna postanowiła odbyć pieszo. Gdy tak wędrowała trawiastym poboczem, minął ją tylko jeden samochód. Kierowca uniósł rękę w geście pozdrowienia. Anna pomachała mu w odpowiedzi. Miło być z powrotem w domu, pomyślała. Odruchowo zerwała z wiciokrzewu rurkowaty kwiat i - jak wtedy, gdy była dzieckiem - wciągnęła w nozdrza jego aromat.

 Potem rozgniotła kwiat w palcach; zapach przybrał na sile - kojarzył się jej z latem. Tyle że lato miało się już ku końcowi. Niecierpliwie oczekiwała jesieni. Barwy drzew dosłownie zapierały dech w piersiach, powietrze było rześkie, świeże. Czasem jej się wydawało, jakby nigdy stąd nie wyjeżdżała. Jakby znów miała dwanaście lat i szła z domu ciotki do sklepiku w Roseburgu po galon mleka albo bochen chleba. Jakby ruchliwe ulice Dressmore, pełne przechodniów chodniki i barwne tłumy, które widywała przez ostatnie cztery lata, były tylko snem, przywidzeniem. Jakby nie spędziła czterech lat, ucząc tańca w tamtejszej szkole.

A jednak od jej wyjazdu minęły cztery lata. Należący do babci wąski piętrowy dom teraz należał do niej. Podobnie jak hektar zalesionej ziemi. Góry, lasy, łąki nie zmieniły się, czego nie można powiedzieć o niej samej. Pod względem fizycznym wyglądała prawie tak samo jak w dniu, gdy wyjeżdżała do Dressmore: średniego wzrostu, szczupłej budowy, pozbawiona krągłości, o jakich zawsze marzyła. Twarz owalna, o świeżej, delikatnej cerze zaróżowionej na policzkach i dwa piękne dołeczki pojawiające się przy każdym uśmiechu. Nos mały i lekko zadarty. Oczy duże, jasne, wyraziste; można było z nich wyczytać wszystkie emocje, jakich doznawała. Włosy byly kiedyś długie, a teraz naturalnie kręcone, w kolorze ciemnej czerwieni, krótko przycięte. Opisując ją, ludzie najczęściej używali słów: słodka, pełna wdzięku, zgrabniutka laleczka. 

Nienawidziła tych określeń. Choć się do nich przyzwyczaiła, znacznie bardziej wolałaby być postrzegana jako piękna, zjawiskowa i oszałamiająca. Zbliżała się do ostatniego zakrętu - wiedziała, że za moment wyłoni się miasteczko. Tyle razy tędy wędrowała: jako dziecko, jako nastolatka, jako młoda kobieta. Wszystko tu było znajome, tu budziło się w niej poczucie bezpieczeństwa i przynależności. 

W Dressmore była odrębnym bytem, nigdy zaś częścią całości. Śmiejąc się głośno, ostatnie metry pokonała biegiem, po czym lekko zmęczona wpadła do sklepu.

Będziesz MójOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz