Feliks przedzierał się przez rosyjską wichurę śnieżną. Był rok 1942, a on, wraz ze swoimi ludźmi, żył na ziemi Ivana. Jedni nazywali ją piekłem na Ziemi, inni wieczną udręką, ale dla większości była to po prostu Syberia.
Policzki Łukasiewicza były już różowe i szczypały od zimna. Przez śnieżycę praktycznie nie było nic widać. Blondyn ubrany był w swój obdarty i brudny mundur, któremu daleko było to ciepłego futra, jakie by mu się teraz przydało. W tym momencie Feliks myślał tylko o jednym, chciał przeżyć. Nic innego się nie liczyło.
Powoli brakowało mu sił. Sam nie wiedział dokąd szedł, po prostu robił wszystko, by nie zamarznąć. Poruszanie się w pewnym stopniu obniżało szansę na śmierć z zimna, jednak wcale jej nie niwelowało. Feliks był tego doskonale świadom, ale starał się o tym nie myśleć. Uda mu się. W końcu jest Rzeczpospolitą Polską, nie z takich kłopotów już wychodził.
Jednak nie dał rady. Po kilku godzinach bezsensownego marszu z pustym żołądkiem i zmarzniętym organizmem, musiał przystanąć, by złapać się najbliżej rosnącego drzewa. Pochylił się, starając się wziąć oddech i nabrać sił, ale nic mu to nie dało. Popatrzył raz jeszcze przed siebie. Nic. Jedynie zimne piekło Rosji. Nie mogąc już dłużej wytrzymać, osunął się, kładąc się na zimnej ziemi. Wciąż był przytomny, jednak jego nogi były zbyt odrętwiałe, by wykonać jakikolwiek inny ruch. Mógł tylko leżeć i czekać na cud, lub śmierć.
Nadeszła śmierć będąca jednocześnie cudem.
Ivan opuścił swoją siedzibę na Syberii. Przedzierał się przez okropną wichurę, chociaż sam nie wiedział czemu. Barygiński miewał wiele różnych, dziwnych instynktów, które często pchały go ku złemu, a ten zdecydowanie był jednym z nich. Mimo grubej warstwy śniegu, jasnowłosy szedł przed siebie, a opatulił się ciepłym futrem, które jednak nie potrafiło całkowicie ochronić go przed zimnem.
Feliks usłyszał kroki i cień czyjeś sylwetki. Z początku pomyślał, że to jeden z jego ludzi, jednak po chwili poznał kształt cienia nadchodzącego człowieka. Taką posturę i długi, powiewający na wietrze szalik mogła mieć tylko jedna osoba.
W pierwszej chwili chciał się podnieść i walczyć. O siebie, o swój kraj, o ludzi, o wolność, jednak okazało się, że nie miał na to sił. Nie mógł ruszyć żadną kończyną, ani nawet wykrzyczeć w kierunku znienawidzonego Słowianina kilku przekleństw. Był w stanie tylko leżeć i czekać, będąc skazany na jego łaskę.
Nie bał się, to nie było w jego stylu. Był jednak rzeczą ludzką fakt, że serce zabiło mu szybciej. Nie wiedział w końcu co ten z nim zrobi. Możliwości było wiele, od pobicia do utopienia w lodowatej rzece.
Ivan w końcu go zauważył. W jego fioletowych oczach, Feliks wyglądał żałośnie. Skulona istota wśród śniegu, nie mogącym panować nad własnym ciałem. Był bezbronny. Zdany na jego łaskę i niełaskę. Barygiński poczuł, że może dosłownie wszystko, że to on jest Panem.
Ukucnął naprzeciw niemu, uśmiechając się pogodnie. Łukasiewicz trząsł się okropnie, jednak był to wynik zimna. Patrzył na Rosjanina z odrazą, w myślach życząc mu śmierci. Ivan natomiast przeczesał go po włosach, patrząc na niego z politowaniem.
- Zimno ci?
Było to pytanie czysto ironiczne. Feliks wykonał gest, który miał wskazywać na to, że pluje mu prosto w twarz. W wyniku zdrętwienia ciała, jak na ironię, ślina pociekła mu po wardze. Widząc to, Rosjanin otarł spływającą po nim ciecz, po czym postawił do pozycji stojącej. Przez cały czas go jednak podtrzymywał, gdyż Łukasiewicz nie był w stanie samemu utrzymać się na nogach.
Ivan zauważył pewien istotny fakt. Przez ten czas blondyn mocno schudł. Widać było to po zapadniętych policzkach i tym, jak łatwo było go utrzymać.
CZYTASZ
Słowiańskie one shoty
FanfictionSłowianie mają ciężką przeszłość i jeszcze gorszą teraźniejszość. Chociaż łączy ich pochodzenie, jeden nienawidzi drugiego. Jednych pcha na zachód, innych na wchód, a jeszcze innych dalej w świat. Każde z nich ma swoje ambicje, które często ich prze...