Jedziesz do babci!

277 20 7
                                    

Rozbrzmiał dzwonek, oznajmiający, że czas tortur na dzień dzisiejszy można ogłosić za skończony. Po zakończonych lekcjach powinnam od razu powędrować na parking i wsiąść do odpowiedniego autobusu, który zawiezie mnie do domu. Powinnam. Odpuściłam sobie tę przyjemność podróżowania zatęchłym, trzęsącym się żółtym autobusem i wybrałam drogę na piechotę. Nie spieszyło mi się do ojca, który wytyka mi każdy błąd, ani do matki, która wciąż porównuje mnie do mojej młodszej siostry Leeann. Tak więc wolnym krokiem przemierzałam trzykilometrową trasę do domu. Czasem tak robię. Nie obchodzi mnie, czy rodzice zrobią mi awanturę za zbyt późny powrót do domu. Dobrze wiem, że ich też to nie obchodzi. Zgrywają takich troskliwych i przejmujących się, lecz prawda jest taka, że już jakiś czas temu postawili na mnie krzyżyk. Ich pierworodna okazała się wyrodnym beztalenciem, które nie potrafi robić nic innego, jak tylko sprawiać kłopoty. Nie mają pojęcia, dlaczego, jak to mówią: "zeszłam na złą drogę" i nie widzą żadnej racjonalnej przyczyny takiego zachowania. Postanowili jednak bardziej się w to nie zagłębiać i wszystkie swoje nadzieje przelali na Leeann. Ba, oni nawet planują jej ślub, bo uważają, że pierwsza z naszej dwójki dostąpi zaszczytu zostania czyjąś żoną i założenia rodziny.

Szłam, raz po raz szurając nogami o żwirową nawierzchnię szosy. Czasem przyspieszałam, a czasem bawiłam się w liczenie stóp i idąc, przykładałam uważnie piętę, do koniuszka drugiego trampka, by między nimi nie było ani cala przerwy. Rozkładałam wtedy ręce na boki, by w razie zachwiania, łatwiej utrzymać równowagę.

Godzinka spaceru i byłam pod domem - białym, średniej wielkości budynkiem, ze świeżo odmalowaną werandą i plastikowymi flamingami w ogrodzie. Przechodząc przez próg, wytarłam buty o wycieraczkę z napisem: "Welcome home" i zatrzaskując za sobą drzwi weszłam do środka. Od razu rozległ się odgłos rżącego konia.

Tak. Konia.

Mój kochany tatuś uznał, że to będzie zabawne i zainstalował czujnik nad drzwiami wejściowymi. Kiedy tylko ktoś wchodzi, od razu oznajmia domownikom swoje przybycie, wywołując ten jakże cudowny dźwięk. Goście, gdy tylko go słyszą podskakują zaskoczeni, a potem wchodzą w rozmowę z moim ojcem, chwalącym się swoimi nietypowymi pomysłami.

Przeszłam przez niedługi korytarz i wbiegłam na schody prowadzące na drugie piętro.

- Ione! Przyjdź tu natychmiast! - Powietrze przeszył ostry głos mojej matki. Zatrzymałam się na ósmym stopniu, obróciłam na pięcie i skacząc, zeszłam po schodach. Głośno tupiąc przebyłam drogę z przedpokoju do salonu i opadłam bezwładnie na brązową kanapę. Po mojej prawej siedziała siostra. Niska blondyneczka z kręconymi włosami, nieco pucołowatą buzią i małymi, piwnymi oczkami. Ich kolor - ja, jak i ona - odziedziczyłyśmy po matce. I to właściwie jedyna rzecz, która nas łączy. We wszystkim pozostałym różnię się od siostry. Mamy inne charaktery jak i wyglądy. Wracając do tego drugiego, to ja jestem od niej nieco wyższa. Mogę się poszczycić całymi czterema calami przewagi nad piętnastolatką, mierzącą zaledwie metr sześćdziesiąt. Moje włosy przypominają kolorem migdały i mogłabym je podporządkować pod ciemny blond. Zawsze są proste - jakby ktoś przejechał po nich żelazkiem. Wszelkie próby stworzenia z nich fali skończyły się klęskom. Potem już nie było prób.

Wydaje mi się, że oczy mam większe niż Leeann. Na pewno są bardziej wydatne i otwarte. Jej za to powiększają okulary, których ustawienie na swoim nosie nieustannie poprawia. W sumie, mogłabym powiedzieć, że jesteśmy rówieśnicami. Jest ode mnie młodsza o trochę ponad rok. Mimo to, podobny wiek nie zrobił z nas najlepszych przyjaciółek. Wręcz przeciwnie, we wszystkim zawsze starałyśmy się konkurować.

Omiotłam wzrokiem obojga rodziców. Stali przy kominku, na przeciw mnie, wyprostowani jak struny. Ojciec - Andrew Huxtable - łysawy człowiek w średnim wieku, ze zmarszczkami i oponką na brzuchu - i matka - Ava Huxtable - chuda kobieta z zapadniętą klatką piersiową, prostokątną twarzą, wydatnym nosem i brązowymi włosami, zawsze związanymi w elegancki koński ogon - mierzyli mnie surowym wzrokiem.

- Co jest? - spytałam od niechcenia.

- Co jest? - powtórzył tata niedowierzając. - Co jest?! Dzwonił do nas dyrektor Atterberry! Wydalili cię ze szkoły!

- W takim razie będę chodziła do innej - prychnęłam.

- Jesteś bezczelna! - warknęła matka. - Jak ty się zachowujesz?! Jak nie moje dziecko! Nie tak cię wychowałam.

- Wszystko wskazuje na co innego.

- Gówniaro, nie zwracaj się tak do matki - ostrzegł ojciec. - Oboje jesteśmy tobą zawiedzeni.

- Mogłabyś czasem brać przykład z siostry. Aż uwierzyć nie można, że w waszych żyłach płynie ta sama krew - powiedziała kobieta.

- Może nie płynie... - mruknęłam.

- Czy ty coś sugerujesz?! - syknęła.

- Skąd, to tylko spekulacje - odparłam.

- Dosyć tego! Na wakacje wyjeżdżasz do babki! Ona cię nauczy dyscypliny! - oznajmił tata.

Wybałuszyłam oczy, nie wierząc własnym uszom.

- Jak to?! - krzyknęłam.

- Tak to! Jedziesz do babci i koniec kropka! Postanowione - oznajmił. - Na całe wakacje.

- Na całe... - powtórzyłam. - Przyznajcie, że chcecie się mnie pozbyć! - zarzuciłam.

- Nie chcemy, ale jesteśmy zmuszeni. Twoje zachowanie nas do tego zmusza. Tak nie może być. - Pokręciła głową rodzicielka.

Prychnęłam i wybiegłam z salonu, kierując się wprost do mojego pokoju. Trzasnęłam mocno drzwiami, tak, by cały dom mnie słyszał i padłam na łóżko. Przycisnęłam poduszkę do twarzy i zaczęłam krzyczeć z bezsilności.


«18.04.17»      

To Know The Destiny [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz