Czwarty kwietnia

184 16 0
                                    

Dźwięk kroków.

Otworzyłam w popłochu oczy. Odetchnęłam z ulgą, gdy dostrzegłam, że to Rayner i Hal wspinają się po schodach do domu. Od razu wstałam. Cieszyłam się jak nigdy, że ich widzę. Uśmiech, który kształtował się na mojej twarzy, znikł jednak z niej tak szybko, jak szybko się pojawił. Wilkołaki były całe umazane czerwoną mazią - krwią.

Podbiegłam do młodszego z braci. Jego oczy były jakby za mgłą, błądzące po otoczeniu i zatrzymujące się wszędzie, tylko nie na mnie.

- Rayner? 

Chłopak odnalazł wzrokiem moje oczy. 

- Wszystko już jest dobrze - wyszeptał, uśmiechając się delikatnie i głaszcząc dłonią mój policzek. Przeszedł mnie dreszcz. Nie przywykłam do tego typu zachowań. Najchętniej strzepnęłabym jego rękę, ale widząc w jakim stanie jest brunet, powstrzymałam się od tego gestu. Rayner był jakiś rozkojarzony, jakby nie do końca świadom tego, co się dzieje.

- Rayner, nic ci nie jest? Obaj jesteście cali we krwi. - Omiotłam spojrzeniem obu braci.

- To nie nasza krew - wytłumaczył Hal.

- W większości - dodał ten drugi tak lekko, jakby plamienie się tą czerwoną substancją było u nich rzeczą na porządku dziennym.

Na moje usta cisnął się potok pytań, ale nie zdążyłam zadać żadnego z nich, bo Rayner niespodziewanie zaczął się chwiać. Jedną ręką złapał się za głowę, a drugą oparł o ścianę tuż za mną. Jeszcze chwila i poleciałby na mnie, więc przytrzymałam go, układając napięte ręce na jego ramieniu i klatce. Szybko przejął go ode mnie Harold, prowadząc chłopaka powoli do domu. 

- Pomóż mi - powiedział, podając mi klucze. Otworzyłam drzwi i wszyscy weszliśmy do środka. Hal zaprowadził brata do łazienki i posadził na ziemi w kabinie prysznicowej. Rayner nie protestował i poddawał się jego woli; ciągle był jakiś nieobecny. Mężczyzna odkręcił wodę i zimny deszcz polał się na ciało Raynera. Chłopak zacisnął mocno oczy, ale wytrwale siedział pod chłodnym strumieniem. Krew i brud zmywały się z jego ubrań i ciała, przyjmując brudną, różową barwę i płynąc prosto do odpływu.

- Co mu się stało? - spytałam przejęta.

- Stracił trochę krwi - odparł od razu. - Kiedy uciekłaś, od razu rzuciliśmy się na wampiry. Były silniejsze niż mogłoby się wydawać. Rayner zajął się tym niższym - Brettem... chyba. Był silnym przeciwnikiem, a my już od kilku lat stajemy się coraz słabsi.

- Chodzi o brak watahy?

- Dokładnie. - Pokiwał głową.

- Nic mu nie będzie? - Skinęłam głową na chłopaka wciąż siedzącego otępiale pod prysznicem.

- Trochę ochłody i odpoczynku i z tego wyjdzie - zapewnił.

Przykro było mi patrzeć na takiego Raynera. Ten pewny siebie, trochę zarozumiały i tajemniczy brunet ustąpił miejsca bezbronnemu i zagubionemu chłopakowi. Wtedy przypomniałam sobie, że nie tylko on jest poszkodowany. Obok mnie stał drugi brat i mimo, że dawał wrażenie zupełnie normalnego i aktualnie zdrowego na umyśle, mogło być zupełnie inaczej.

- A ty? Nic ci nie jest? - zapytałam od razu i zaczęłam mu się dokładniej przyglądać.

Zaśmiał się z mojego zachowania.

- Jest okej. Naprawdę. Popilnujesz go trochę? - spytał, wskazując na brata. - Pójdę się ogarnąć i zaraz wrócę. Na pewno oczekujesz jakiś wyjaśnień...

Przełknęłam ślinę i wbiłam wzrok w jego oczy.

- Tak myślałem... - mruknął. - Zaraz będę - powiedział jeszcze i skierował się do drzwi.

Usiadłam na podłodze, zaraz przy Raynerze. Wpatrywałam się w niego z troską.

- Nie musisz się śpieszyć - szepnęłam w stronę Hala. Ten uśmiechnął się delikatnie i wyszedł.

Wzięłam do ręki mydło leżące na umywalce i namydliłam trochę dłonie. Potem zaczęłam delikatnie zmywać czarne smugi piachu i ziemi z rąk Raynera, jego polików i czoła. Wilkołak jakby się ocknął i skierował twarz w moją stronę. Zmarszczył brwi, jakby zupełnie nic nie rozumiał.

- Ione?

- Tak. - Przeszłam do jego szyi, robiąc na niej białe ślady mydlanej piany.

- Co robisz?

Zabrałam ręce, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odpowiedzi na te pytanie nie znałam nawet ja.

- Przepraszam... - wydukałam. - Chciałam cię trochę umyć...

- Nie przepraszaj - powiedział. - Dziękuję.

Zaczął się podnosić. Zaoferowałam mu swoją pomoc, ale stwierdził, że poradzi sobie sam. Zapytałam jeszcze, czy czegoś nie potrzebuje, a gdy zaprzeczył, wyszłam z łazienki. Powędrowałam do salonu i usiadłam na kanapie. Czekałam cierpliwie i po paru minutach na piętro zszedł Hal. Był umyty i przebrany w czyste ubrania. Przeczesał dłonią swoje mokre jeszcze włosy, układając je w taki sposób, by nie opadały mu na czoło i usiadł na fotelu na przeciwko mnie. Spojrzał w stronę drzwi od łazienki.

- Rayner jest jeszcze w środku - wyjaśniłam od razu.

- Wiem, słyszę. - odparł lakonicznie. Uniosłam brew, zszokowana. Szybko jednak się otrząsnęłam, przypominając sobie kim jest mój rozmówca. Chciałam już zadać pierwsze pytanie, ale mężczyzna mnie wyprzedził.

- Z tego co mi wiadomo, wiesz już kim jesteś - zaczął i wrócił do mnie wzrokiem. - Na pewno jesteś też świadoma kim jestem ja i mój brat. - Spojrzał mi w oczy, jakby szukając w nich potwierdzenia swoich słów.

Pokiwałam powoli głową, nie do końca wiedząc do czego zmierza brunet.

- Jako wilkołaki walczymy z wampirami. To jest naszym przeznaczeniem. Jedni tropią drugich i próbują wytępić. - Przerwał na chwilę, usadawiając się wygodniej w fotelu. - Wampiry żyją samotnie lub w większych grupach. Wilkołaki zawsze tworzą watahy - na czele z alfą.

- Czyli tobą? - wtrąciłam.

 - Tak. - Pokiwał głową.

 - Ale ta wataha... Miałeś ją kiedyś, prawda? Ale ktoś ci ją... odebrał? - Zmarszczyłam brwi.

- Wilki czerpią swoją siłę ze stada. Im jest większe, tym silniejsze - tłumaczył. - Ja, dwa lata temu przewodniczyłem największej watasze w Północnej Kalifornii. Wampiry zdawały sobie sprawę z naszej potęgi i trzymały się od nas z daleka; co wcale nie oznacza, że my robiliśmy to samo. Zadarliśmy poważnie z jedną rodziną wampirów. Rozpoczęły się otwarte walki. Pewnej nocy, podczas zaćmienia księżyca, cała moja wataha zniknęła - zupełnie, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Zostałem tylko ja i Rayner. Leachowie - ta rodzina wampirów, z którą mieliśmy na pieńku - też zniknęła. 

- Myślisz, że to oni uprowadzili twoje stado? - zapytałam zaintrygowana.

- To mój jedyny trop. - Westchnął. - Szukam ich od...

- Od czwartego kwietnia dwa tysiące piętnastego roku - uzupełnił Rayner. 


«04.06.17»  

Dalsze wyjaśnienia w kolejnym rozdziale :D

To Know The Destiny [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz