Impuls

121 14 2
                                    

Coś wyciągnęło mnie z ukrycia. Czyjeś palce mocno zaciskały się na moim ramieniu. Były straszne zimne, ich dotyk wywołał u mnie nieprzyjemne dreszcze. Syknęłam z bólu, jaki sprawił mi silny uścisk.

- Stój ładnie - nieznajomy szepnął mi do ucha, nadając swej wypowiedzi pozornie miły ton. Wiedziałam, że to był on - rozpoznałam jego głos.

Chłodny oddech obcego owiewał moją szyję. Przede mną widziałam Hala i Raynera. Warknęli głośno. Mężczyzna za moimi plecami odpowiedział im syknięciem. Przerażona przekrzywiłam trochę głowę. To co ujrzałam, zmroziło krew w moich żyłach. Czerwono-czarne ślepia, niczym u demona, ostre, długie kły i blada twarz, na której pełzały ciemne linie.

Wampir.

Zrobiło mi się słabo ale adrenalina buzująca w moich żyłach nie pozwoliła mi stracić przytomności. Usłyszałam przeraźliwe ryczenie. Wróciłam wzrokiem do dwóch braci. Potrząsnęli mocno głowami, a ta, jak i reszta ich ciała zaczęła się przeobrażać i wydłużać, przyjmując nową postać. Rozszerzyłam oczy. Hal i Rayner których znałam, zniknęli całkowicie. W zamian za nich, stały przede mną dwa, wielkie wilki, szczerzące kły i warczące na mężczyznę za mną. Ten z kolei ciągle mocno trzymał mnie za ramiona, nie pozwalając się wyrwać. Jeden z wilków skoczył na niego. Jego długi i płynny ruch został jednak zatrzymany i w połowie drogi zwierzę runęło z hukiem na ziemię. To było jak wiatr - ta siła, która ściągnęła go na ziemię. To pojawiło się znikąd, kiedy ten skakał, coś rzuciło się na niego i przytwierdziło do podłoża. Teraz oboje leżeli na ziemi - jeden ze Stidolphów i człowiek - kolejny mężczyzna o czerwonych oczach.

- Trzymaj swojego betę na uwięzi, Stidolph - wysyczał wampir, szarpiąc mnie boleśnie za ramię. Wilk odpowiedział mu powarkiwaniem.

Drugi krwiopijca stał naprzeciw - jak się domyślam - Raynera. Obaj byli w pozycji, która oznajmiała ich gotowość do ataku.

Dwa wilkołaki gotowe były walczyć przeciw dwóm wampirom. Sytuacja jednak przybrała zupełnie inny obrót, kiedy w grę weszłam ja - aktualnie uwięziona w uścisku wroga, spełniająca rolę zakładnika. W teorii szanse były wyrównane; w praktyce wampiry miały przewagę, którą stanowił nikt inny, jak Ione Huxtable.

- To ty jesteś ich nową Przyjaciółką? - zwrócił się do mnie zadowolony z siebie wampir. Jego zimny oddech owiewał moją twarz. Był blisko, bardzo blisko. Odwróciłam głowę. Gdyby moje serce miało nogi, pewnie samo uciekłoby teraz w popłochu - biło bowiem jak oszalałe.

Mężczyzna złapał mocno moją twarz w swoją dłoń i przekręcił ją ku sobie. Fala chłodu przeszła przez całe moje ciało. Spojrzałam w jego czerwieńsze niż krew oczy i szkaradne teraz, blade oblicze. Wbijał we mnie wzrok, jakby chciał przeszyć mnie nim na wylot. Nagle uśmiechnął się. Tak po prostu. Leniwy uśmieszek wpełzł na jego usta, sprawiając, że wyglądał jeszcze bardziej przerażająco i szaleńczo niż dotychczas.

- ... Ione? - dodał, głaszcząc mój policzek.

Skąd on do cholery zna moje imię?!

Chwilę potem stałam już przyparta do drzewa, zablokowana przez jego zimne ciało. Wszystko trwało nie więcej niż ułamek sekundy - niczym teleportacja.

Znów warknięcie wilków. Były niczym ostrzeżenia, z tym, że w tamtym momencie nie miały w sobie żadnej mocy. 

Mój przyspieszony oddech był wyraźnie słyszalny przez nas obojga. Bałam się. I to nie był taki strach, który czasem ogarnia mnie, kiedy niespodziewanie na ścianie pojawia się pająk. Nie. Ten strach władał w tamtej chwili całym moim ciałem, a jemu to aprobowało. Cieszył się, że ma nade mną przewagę. Zupełnie jak miał przewagę nad braćmi.

- Czego chcesz? - syknęłam, próbując przynajmniej zachować pozory odważnej.

Jego uśmiech się poszerzył.

- Jeszcze się nie domyśliłaś? - zadrwił. Przybliżył się do mojego ucha. - Ciebie - szepnął.

Wtedy impuls. Jakby przeczucie, czy rozkaz, wydany z głębi mojej podświadomości. Sięgnęłam wolną ręką za siebie, obejmując nią pień drzewa za mną. Urwałam krótką, połamaną gałąź i wybiłam ją ostrym końcem w bok wampira. 

Momentalnie ode mnie odskoczył i wydał z siebie przeraźliwy ryk. Jego oczy zaszły czernią, by chwilę potem zaświecić jeszcze mocniejszą czerwienią. To była moja szansa, szansa na ucieczkę. Postanowiłam nie zwlekać i ile sił w nogach pognałam w głąb lasu. Przez długi czas, podczas mojego biegu słyszałam odgłosy walki - krzyki, jęki, warknięcia. Moje uszy jakby wyczuliły się na te dźwięki i nie mogłam pozbyć się ich z głowy.

I znów to coś. Coś, co kazało mi nie biec prosto, a skręcić. Posłuchałam się tego, jako że ostatnim razem był to dobry wybór. Zbiegłam trochę w prawo i po chwili udało mi się słyszeć dźwięki płynącej rzeki. Kierowałam się w jej stronę, a potem szłam wzdłuż jej biegu. Doprowadziła mnie do domu - domu znanego mi jako własność H. i R. S. Gdy tylko go ujrzałam, moje serce bijące dotąd jak oszalałe, zwolniło trochę swój bieg. Uspokoiłam się, wiedząc, że będę miała gdzie się schować. Podbiegłam do drzwi wejściowych i szarpnęłam za klamkę.

Zamknięte. Czego ja się spodziewałam?..

Przysiadłam na ganku, obejmując ramionami zgięte kolana. Przypomniało mi to dzieciństwo, wtedy w taki sposób starałam się bronić przed wszelkim złem. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Teraz na pewno by mnie to nie obroniło, ale dawało mi pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa - złudne, ale jednak było.

Moje zmysły wciąż były wyczulone, jakby pracowały na o wiele wyższych obrotach niż zwykły to robić. Każdy szmer dochodzący z lasu powodował u mnie mimowolne wstrzymanie oddechu i mocniejsze zaciskanie się palców na moich łydkach. Jednak przez długi czas nic specjalnego się nie działo. Pozwoliłam się sobie odrobinę rozluźnić i zamknęłam oczy. Doszłam do wniosku, że moje dziwne impulsy musiały być sprawką Praesenti - inaczej nie mogłam tego wytłumaczyć. Pomogła mi i jestem jej za to wdzięczna, jednak te wampiry... Co one tam robiły? Czego ode mnie chciały?

Dźwięk kroków.

Otworzyłam w popłochu oczy. Odetchnęłam z ulgą, gdy dostrzegłam, że to Rayner i Hal wspinają się po schodach do domu. Od razu wstałam. Cieszyłam się jak nigdy, że ich widzę. Uśmiech, który kształtował się na mojej twarzy, znikł jednak z niej tak szybko, jak szybko się pojawił. Wilkołaki były całe umazane czerwoną mazią - krwią.

Podbiegłam do młodszego z braci. Jego oczy były jakby za mgłą, błądzące po otoczeniu i zatrzymujące się wszędzie, tylko nie na mnie.

- Rayner? 

«25.05.17»  

GWIAZDKA + KOMENTARZ = MOTYWACJA!

To Know The Destiny [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz