Dommy’s POV
Budzik zapikał swoim denerwującym sygnałem równo o 5:45. Cóż… Dziś normalny dzień pracy, a zarząd ma dla ciebie podobno „coś specjalnego”, więc masz się stawić w biurze gdy tylko je otworzą. Jako że kochasz swoją pracę, przystałaś na to bez zastanowienia, mimo, że nie widziałaś nawet, o co chodzi. Poza tym, to tylko dwugodzinne spotkanie, ale nigdy chyba nie zrozumiesz, dlaczego wszystkie tego typu sprawy załatwia się w managemencie od ósmej zero zero…
Mimo, o zgrozo, zaledwie półtorej godziny snu, byłaś zadziwiająco wypoczęta. Pierwszy raz od dawna spałaś spokojnie i mocno, i prawdopodobnie właśnie to było przyczyną twojego dobrego humoru i energicznej postawy. Z uśmiechem wyłączyłaś brzęczącą bestię i jednym susem pokonałaś odległość dzielącą Twoje łóżko i szafę, będącą w rzeczywistości niewielką garderobą. Mimo krótkiego dystansu, prawie zabiłaś się po drodze, potykając się o jeden z bliżej nieokreślonych przedmiotów, zaściełających podłogę.
„Do zrobienia DZIŚ: Punkt 1. – posprzątać ten syf.” zapisałaś sobie w myślach, wyciągając z szafy dresy i t-shirt.
Poranny jogging był zdecydowanie tym, czego potrzebowałaś. Ostatni raz biegałaś ponad tydzień temu, co sprawiało, że czułaś się jak wypompowana dętka od roweru. Kiedyś ostatnią rzeczą, jaką byłaś w stanie robić o poranku, czy… kiedykolwiek indziej, było to bezcelowe truchtanie tylko tobie znanymi trasami, ale w ciągu ostatnich lat twój stosunek do życia zmienił się diametralnie i taka forma rekreacji stała się niezbędną dla poprawnego funkcjonowania twojego organizmu.
Złapałaś lekką bluzę i zbiegłaś po schodach do kuchni. Wyjmując z lodówki butelkę wody zauważyłaś na waszym „grafiku”, że dziś kolej Louis’a na organizowanie waszej wspólnej kolacji. Cóż, chyba nie będzie miał do tego głowy, w końcu dziś Larrandka (to głupie określenie przyczepiło się do Ciebie, ale przynajmniej nie brzmiało tak poważnie jak „randka Louisa i Harrego”, dzięki czemu nie przyprawiało cię o ten cholerny ból w klatce piersiowej). Pomyślałaś, że możesz w sumie zrobić dla niego coś miłego, przy okazji ratując wasze brzuchy przed kolejnym fastfoodem, więc zanotowałaś na swojej myślowej liście rzeczy do zrobienia kolejną pozycję: „Punkt 2: zrobić zakupy tuż po bieganiu i przygotować kolację za tego debila :))” i z tym radosnym postanowieniem wybiegłaś z domu.
Louis’ POV
Kiedy tuż po piątej rano udało ci się wreszcie zmrużyć oczy, okazało się, że siódma rano nadeszła w jakieś pięć minut, o czym poinformował cię wściekle dzwoniący budzik. Zwlokłeś swoje zwłoki z łóżka i złapałeś telefon. Gdy uporałeś się z dźwiękiem alarmu, zobaczyłeś na ekranie powiadomienie o kilku wiadomościach. O shit. Studio: „Louis, pilne! Musimy dograć kilka twoich wokali. Bądź o 10. Wiemy, że masz wolne, ale to nie może czekać.” Cóż. Ten dzień pięknie się zapowiada. Jedyną rzeczą, która spowodowała, że nie rzuciłeś się z powrotem do łóżka, była wizja twojego spotkania z Harrym. Wolałeś nie nazywać tego randką, może dla niego nie jest to takie oczywiste…
Niezbyt chętnie pomaszerowałeś do łazienki, a to, co ujrzałeś w lustrze, prawie zbiło cię z nóg, niestety nie dlatego, że był to bóg seksu… Wyglądałeś jak obraz nędzy i rozpaczy i wolałeś nawet nie myśleć, ile czasu zajmie ci doprowadzenie się do stanu używalności.
***
Gdy po prawie dwóch godzinach zmagań ze sobą zszedłeś wreszcie do kuchni, wyglądałeś już o wiele lepiej, chociaż wciąż odbiegało to od ideału. Dochodziła dziewiąta, więc by zdążyć do studia na czas, musiałeś już zabrać się za śniadanie. Wyjąłeś z lodówki mleko i sięgając do szafki po płatki, zawiesiłeś wzrok na grafiku „kolacjowym”.
YOU ARE READING
Turquoise
FanfictionDominika jest zakochana w swoim najlepszym przyjacielu, Louisie. Sprawy komplikuje istnienie Larry'ego. Jaki związek z tą sprawą ma Niall? Jakie są granice przyjaźni? *** Jeżeli Ci się podoba, proszę, oceń moją pracę. Jeżeli chcesz, wersja na blogu...