Dommy’s POV
Obudziłaś się, a właściwie ostatecznie przebudziłaś, tuż po wschodzie słońca. Spoglądając na okno zobaczyłaś jeszcze, niknące już, piękne odcienie różu i fioletu, oraz pomarańczowe refleksy pokrywające niebo. Zapowiadał się piękny dzień, co dość mocno kolidowało z Twoim stanem psychicznym, fizycznym, duchowym oraz każdym innym. Powinno dziś padać, być buro, ponuro i depresyjnie.
Czułaś w oczach piasek, miałaś twarz opuchniętą od płaczu, wory pod oczami dopełniały wrażenia, że nie spałaś od tygodnia, a włosy wyglądały jak u stracha na wróble… Ale to wszystko nie było tak ważne, jak emocje, które tobą targały. Wstyd i upokorzenie po twoim wczorajszym „ataku” mieszały się z nieustającym bólem i cierpieniem. Jedyne pozytywne uczucia to wdzięczność do Nialla oraz nadzieja… Nadzieja na to, że Louis wreszcie jest szczęśliwy. Cholera. Ktoś kiedyś powiedział, że miłość jest pragnieniem szczęścia kochanej przez nas osoby, nawet, jeżeli wiąże się to z tym, że nie możemy z nią być. W teorii jest to piękne i szlachetne, zgadzałaś się z tym w stu procentach i nawet dobrze Ci szło stosowanie tego w życiu, ale żadną siłą nie potrafiłaś zwalczyć ani usunąć bólu wynikającego z pustki, jaką czułaś w sercu. Jednak wciąż najważniejsze było szczęście Lou.
Odwróciłaś głowę od okna i zobaczyłaś Nialla, który wykrzywiony niezdrowo na krześle przystawionym do łóżka drzemał z głową opartą na szafce nocnej i ręką wyciągniętą w Twoją stronę. Boże, czy on spędził tak całą noc?
Najciszej, jak w obecnym stanie umiałaś, wygramoliłaś się z łóżka i podeszłaś do blondyna. Delikatnie potrąciłaś jego ramię i gdy upewniłaś się, że śpi mocno, złapałaś go w pasie z zamiarem przesunięcia go na łóżko. Przeliczyłaś jednak swoje siły i gdy chłopak stracił oparcie w postaci krzesła, jego bezwładne ciało przygniotło cię do podłogi, a ty stęknęłaś, gdy jego łokieć wbił ci się między żebra. Oczywiście takie akrobacje obudziłyby nawet największego śpiocha, więc nie zdziwiło cię, że Irlandczyk otworzył zaspane oczy i chwilę przyglądał się ze zdziwieniem zaistniałej sytuacji. Gdy zauważył, że sprawia ci ból, natychmiast sturlał się na ziemię i wyszeptał, jakby nie chcąc cię przestraszyć:
- Hm… Możesz mi powiedzieć, co tak właściwie stało się przed chwilą? – po czym wstał i pociągnął cię za sobą, tak, byście mogli usiąść na łóżku. Wplątałaś się w jego ramiona i dopiero gdy poczułaś się całkowicie bezpieczna, zaczęłaś mówić.
- Przepraszam Niall. Chciałam jakoś przesunąć cię na łóżko, żeby nie bolała cię szyja, gdy się już obudzisz, ale niestety nie wyszło to tak, jak planowałam. Przepraszam… Wiesz… Przepraszam. Nie powinieneś był być świadkiem tego wszystkiego… - oboje wiedzieliście, że nie mówisz już o spadnięciu z krzesła. - Nie powinnam była w ogóle mieszać cię to wszystko, a tym bardziej nie powinnam przybiegać do ciebie w środku nocy opanowana tą histerią. Przepraszam. Nie powinno tak być. – zaczęłaś szlochać, a twoje łzy moczyły materiał jego koszulki. Chłopak mocniej zacisnął cię w swoich objęciach i uspokajającym głosem szeptał, tak jak w nocy:
- Nigdy więcej nie przepraszaj mnie za nic takiego, rozumiesz? Nie masz prawa mnie za to przepraszać. Przy okazji, dopóki nie będziesz na to gotowa, w ogóle nie będziemy poruszać tematu tej nocy, okej? Jestem tu po to, żeby cię wspierać, żeby pocieszać cię gdy płaczesz, żeby towarzyszyć ci gdy się śmiejesz. Jestem tu dla ciebie. Chcę być twoim przyjacielem, jeżeli tylko ty będziesz tego chciała, rozumiesz? – łzy leciały ci coraz bardziej, więc przestraszony chłopak odsunął się od ciebie, by zobaczyć twoją twarz. – Powiedziałem coś nie tak?
Ty jednak przysunęłaś się do niego z powrotem i zanurzając twarz w materiale jego T-shirtu wyszeptałaś:
- Jesteś wspaniały, Niall. Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego można mieć.
Siedzieliście tak jeszcze przez chwilę, bo Niall nie chciał wypuścić cię z objęć, po czym odezwała się jego żarłoczna natura i usłyszeliście donośne burczenie dochodzące z jego wnętrza. To był znak, że trzeba natychmiast gnać do kuchni. Było dość wcześnie i nie spodziewaliście się znaleźć tam nikogo, więc darowałaś sobie doprowadzanie się do stanu używalności. Jakież więc było wasze zaskoczenie, gdy znaleźliście tam Zayna, pochylonego nad kubkiem kawy przy blacie kuchennej „wyspy”. Chciałaś go jakoś przywitać, ale wiedząc o tym, że był świadkiem wczorajszego „zajścia”, jakoś nie mogłaś znaleźć słów. Na szczęście miałaś przy sobie kogoś, kto zawsze wiedział, co powiedzieć, by rozładować atmosferę.
- Poranna kawusia, hmm? A nie łaska było zrobić coś dla nas? Jasne, Zayn Malik to księżniczka, której może spaść z głowy korona, gdy nastawi ekspres na dwie kawy więcej. – zaczęli się bratersko przepychać, a ty, nie chcąc ingerować w tę intymną bądź co bądź sytuację, zajęłaś się przygotowywaniem śniadania. Twój grobowy nastrój za sprawą Nialla zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a od wczorajszej sytuacji odgrodziłaś się grubym, wysokim murem, którego nie planowałaś w najbliższym czasie burzyć. Zanurzona w lodówce zastanawiałaś się nad wyborem dodatków do omletów, gdy nagle poczułaś nad swoim ramieniem czyjś oddech.
- Hej Domi, to tylko ja. – Zayn uśmiechnął się, widząc twoją rozkojarzoną minę. – Jeżeli chodzi o wczoraj, to wiesz, luz, jesteśmy kumplami więc wszystko zostaje między nami. A tak poza tym, to muszę ci coś jeszcze powiedzieć – to mówiąc nachylił się bliżej do twojego ucha i ściszył głos do szeptu – nie szukaj daleko, myślę, że to, czego potrzebujesz, masz na wyciągnięcie ręki. – po czym wyjmując z lodówki mleko jak gdyby nigdy nic wrócił do „stanowiska kawowego”.
Nie zrozumiałaś wtedy tej rady, a powinnaś.
***
Ten dzień powinien być zwykłym dniem, więc po śniadaniu najzwyczajniej w świecie pożegnałaś się z chłopcami i „poszłaś do pracy”.
Pierwszy raz od nie wiadomo jak dawna twój pokój był zdatny do użytkowania, więc mogłaś nareszcie pracować tam, nie szukając miejsca w pokojach chłopców. Odsłoniłaś i uchyliłaś okna, złapałaś kredki, farby, kartki, ołówki, włączyłaś składankę najlepszych utworów pomagających ci w pracy i… zaczęłaś.
Rysunek, malowanie, generalnie plastyka i sztuka były twoją pasją od dzieciństwa. Już w przedszkolu rysowałaś nieźle, sprawiając, że wychowawczynie przystawały ze zdziwieniem nad twoimi pracami, zastanawiając się, czy nie namalował ich któryś z rodziców. To się chyba nazywa dar od Boga. Dlatego nikogo nie dziwiło, gdy oznajmiłaś, że wybierasz się do szkoły plastycznej. Zaskoczeniem było dopiero to, że wyjeżdżasz z Polski do Wielkiej Brytanii, jednak rodzice nie mogli cię powstrzymać, w końcu byłaś dorosła. Zawsze mierzyłaś wysoko, jednak pewien dziwny zbieg okoliczności nie pozwolił ci na rozpoczęcie nauki w najlepszej szkole artystycznej w UK. Jeszcze dziwniejszy zbieg okoliczności sprawił, że jesteś tu gdzie jesteś, mieszkasz z tymi pięcioma idiotami i pod przykrywką bycia asystentką stylistki pracujesz nad specjalnym albumem pełnym zdjęć i twoich rysunków, który One Direction ma wydać na pięciolecie istnienia. To było dla ciebie nie do ogarnięcia, więc wolałaś nie rozmyślać o tym, jakim cudem tam trafiłaś. Skupiłaś się na energicznym szuraniu kredki na papierze, na zapachu świeżo zatemperowanych ołówków i cudownej aurze artystycznego zadumania, która zawsze towarzyszyła ci przy pracy. Być tym, kim chce się być i robić to, co się kocha to chyba największe szczęście jakie można sobie wymarzyć, a ty w nagrodę za odwagę zostawienia za sobą wszystkiego co masz i ruszenia w nieznane, dostałaś od życia jeszcze więcej. Dlatego właśnie powinnaś cieszyć się tym cholernym życiem, które jednak postanowiło nieco zaplątać, by nie było ci tak różowo.
YOU ARE READING
Turquoise
FanfictionDominika jest zakochana w swoim najlepszym przyjacielu, Louisie. Sprawy komplikuje istnienie Larry'ego. Jaki związek z tą sprawą ma Niall? Jakie są granice przyjaźni? *** Jeżeli Ci się podoba, proszę, oceń moją pracę. Jeżeli chcesz, wersja na blogu...