*drugi dzisiaj
Zoey
Nie wiem czym się tak od rana denerwował, naprawdę. Przecież to nie on do cholery bierze ślub. Nie chciał się też rano kochać, a ja nie protestowałam. Cholera, to bolało i mnie. To bardzo mnie bolało. Ubrałam sukienkę, którą sama uszyłam i dobrałam do tego całkiem seksowną bieliznę.
– Hej – Luke łapie moją brodę między palce – Pięknie wyglądasz – on jest taki zaskakujący, niby nieobecny, ale widzi dosłownie wszystko – Bardzo pięknie – uśmiecham się do niego.
Luke pochyla się do moich ust, tym razem jest wygodniej, bo mam na sobie już szpilki. Jego wolna dłoń przenosi się na mój pośladek i lekko ściska. Pocałunek jest mozolny, ale sprawia, że czuje się ważna.
– Gotowa? – z uśmiecham cmokam go jeszcze raz w usta.
– Szczęśliwa – on też się uśmiecha.
– Wiesz, nie musimy być tam aż tak wcześnie – jego dłoń podwija moją sukienkę – Możemy się trochę poprzytulać.
Uśmiecham się szeroko i zaczynam rozpinać jego koszule, z nim wszystko jest inne i warte zapamiętania, więc dlaczego Callie z tego zrezygnowała? Jeśli wspomnienia uderzają w nią z chociaż połową tej siły jaką ja czuje, gdy on całuje mnie po szyi i podwija moją sukienkę.
Luke pochyla się i zaczyna całować mnie od łydki w górę. Jego dłonie sięgają na moje biodra i zdzierają ze mnie majtki. Luke zawsze sprawia, że czuje się piękna. Rozpina moją sukienkę, całując mnie po szyi, a potem pozwala mi siebie rozebrać.
Kocha się ze mną, a ja dalej widzę Callie i nienawidzę tego. Chciałabym być tą jedyną pod każdym względem.
– Za dużo myślisz – zaplatam ręce dookoła jego szyi i słodko całuje.
– Mocniej – spełnia moją prośbę.
Nie kochamy się raz, robimy to trzy, aż wszystko nadaje się do poprawki. Praktycznie biegniemy do kościoła, ale gdy do niego docieramy, para młoda obraca się i szykuje się do wyjścia. Przeczekał to, stchórzył. Spojrzenie Callie krzyżuje się z moim i się uśmiecha. Luke ściska moją dłoń i wychodzimy przed kościół.
– Nie wierze, że to kurwa zrobiłeś – szepcze mu do ucha.
– Co?
– Stchórzyłeś – obraca głowę w moją stronę.
– Straciłem poczucie czasu.
– A może powstrzymałeś się przed zgłoszeniem sprzeciwu? – patrzy na mnie twardo, jest zły.
– Wyglądasz pięknie, chciałem się kochać z moją dziewczyną i gówno mnie obchodziło czy ona bierze ślub. Oboje jesteśmy niepewni tego, co jest między nami, ale ja nie robię takich rzeczy i myślałem, że o tym wiesz.
– Przepraszam – Luke opiera swoje czoło o moje.
– Nie przepraszaj, po prostu ciesz się nami, dobrze? – tylko kiwa głową.
W końcu idziemy złożyć Callie gratulacje. Jesteśmy w tym obojętni, Luke nawet szczerze się do niej uśmiecha.
– Wiesz co powinniśmy zrobić? Potraktować to jako zwykłą imprezę, potańczyć, napić się, a nawet najeść.
– Zatańczysz z panną młodą?
– A wiedz, kurwa, że zatańczę, a potem odejdę i to ona straci – przyciągam jego głowę go siebie i całuje.
On jest moim facetem, a ja co raz bardziej się tego uczę.
Luke
Wchodzimy na sale. Ślubna sala dziewczyny, z którą sam kiedyś to planowałem. Jednak dzisiaj mam to gdzieś. Stoi obok mnie dziewczyna, która ma gdzieś ile mam pieniędzy i która wspiera mnie w byciu tutaj. Ona to rozumie, Callie nie rozumiała nic. Mam dosyć zamęczania się przeszłością. Mam dwadzieścia osiem lat. Czas zbudować przyszłość. Skoro Calum potrafił przyznać się Tarze, że ją kocha, przynajmniej tak głosił ostatni esemes, w który dodał, że musimy iść na piwo to uczcić, to ja mogę pokazać Callie co straciła.
– W porządku? – Zoey w kolistych ruchach pociera moje' ramie.
– Lepiej niż w porządku, skarbie – całuje ją w nos, a ona się uśmiecha. To mi wystarczy, żeby wiedzieć, że to właściwie.
Ludzie zaczynają kolejne gratulacje, pieśni, zwyczaje, cokolwiek oni robią, nie obchodzi mnie to. Patrzę na Callie i cieszę się, że jest szczęśliwa. Skoro facet obok ją uszczęśliwia, to jest w porządku.
Gdy wszyscy siadają do stołów zjeść weselny obiad, nagle czuje małą dłoń na ramieniu.
– Zatańcz ze mną – Callie nigdy nie lubiła się wyróżniać, więc dlaczego chce tańczyć na pustym parkiecie?
– Nikt nie tańczy.
– Daj mi pierwszy taniec – całuje Zoey w czoło i wstaje do Callie.
Wyciąga do mnie dłoń, a ja ją przyjmuje. Znajdujemy się na pustym parkiecie. Jej ręce są lekko zarzucone na mojej szyi, a moje trzymają ją w talii, bo jej duża suknia uniemożliwia złapanie jej za biodra.
– Pięknie wyglądasz – naprawdę tak sądzę – W końcu masz wszystko?
– Przepraszam za to co ci zrobiłam – jestem zaskoczony – Jesteś taki idealny, że to aż czasem boli. Nawet teraz...
– Nie rozumiałem dlaczego to zrobiłaś, ale teraz? Jestem ci wdzięczny. Może gdyby nie to, nie miałbym tylu możliwości. Nie wpadłbym z powrotem na Zoey.
– Zawsze byłam o nią zazdrosna – nie zawsze miała powód – Wracałeś od niej taki uśmiechnięty, ja nie wywoływałam błysku w twoim oku.
– To mogłaś być ty – mówię szczerze – Ale cieszę się, że to ona.
– Przepraszam, naprawdę przepraszam – niewinnie pocieram kciukami jej talie. Jej głową opada na moje ramie – Byłam taką suką.
Nie doceniałam cię – dobrze jest to słyszeć.– Jesteś szczęśliwa, Callie? – unosi głowę, żeby na mnie spojrzeć.
– Nie tak jak bym była z tobą. Tylko ty oddajesz swoje serce – słysząc to wszystko zrozumiałem jak wiele znaczy Zoey. To co mówi Callie, sprawia, że czuje satysfakcję, a nie chęć porwania jej stąd i zaczęcia od nowa.
Obracam głowę w kierunku Zoey. Przyłapuje ją na przyglądaniu się nam. Gdy napotyka mój wzrok, odwraca głowę.
– Spieprzyłaś, Callie.
– Jesteś szczęśliwy? – łapie mnie za kark i zmusza do spojrzenia na siebie.
– Bardzo – całuje ją w czoło i zostawiam tam.
Zoey
Widzę ich, widzę jak całuje ją w czoło, a potem w kilku dużych krokach jest obok mnie.
– Zmywajmy się stąd, dostałem swój nowy początek – wyciąga do mnie dłoń, a ja ją przyjmuje.
Jednak gdy tylko wstaje z krzesła, rzucam się na jego usta i muszę powiedzieć jedno: dziękuje kurwa Callie, że spieprzyłaś.
Ten cudowny facet jest cały mój i zamierzam doceniać to do końca życia.
CZYTASZ
Making faces II •Hemmings
FanfictionDruga część 'Making faces'. Portal, na którym się poznali nie poszedł w niepamięć. Przyda się im dokładnie dziesięć lat później, gdy jedno z nich będzie na życiowym rozdrożu. Ktoś bierze ślub, a ktoś znowu udaje czyjegoś partnera.