Cztery dni.
Trzy słowa.
Dwa złamane serca.
Jeden strzał.» Steve's pov
» Winter Soldier alternative end
» two shot; save me
» 2018Czas wszystko komplikuje.
Za młodu błahostki, z upływem lat nabierają większego sensu, a sprawy tak drogie - przestają się liczyć. Próbując skończyć z jednym problemem, pojawiają się kolejne, cięższe, tworząc to okrutne błędne koło. Każde spojrzenie, ciepłe słowo, czuły gest - wszystko to staje się sztuczne, wręcz fałszywe. Umysł otwiera się na zamknięte dotąd ścieżki, zaufanie ogranicza się do niezbędnego minimum, współczucie zanika, tworząc z wolnych, młodych ptaków społecznych samotników. Nie wiadomo, w którym momencie tracimy wiarę do samego siebie, a wszystko, co dotąd wydawało się słuszne, odchodzi, jak wspomnienia dawnych dni.
Zależnie od swoich własnych upodobań i przeciwnie do chęci zwykłego człowieka, czas może zwalniać lub przyspieszać, stawać w miejscu lub zachłannie wydzierać każdą cenną sekundę. Potrafi wszystko zmienić. Czasami naprawić. Czasami pogrążyć. Może zbliżać ludzi albo jeszcze bardziej ich oddalać. Tak potężna siła może nawet zabijać.
Steve przekonał się o morderczych skłonnościach czasu. Powiedzenie "robić coś dla zabicia czasu" zdawało się mu być kompletnie bezsensowne. Po co zabijać czas, skoro kiedyś on postanowi się zrewanżować? A jednak, dla zabicia czasu, myślał. I wspominał. Bardzo dużo wspominał.
Wszystko wydawało mu się takie znajome. Krople spadające po gładkiej szybie. Wyboista droga we mgle. Mdlące perfumy kobiety obok. Szorstka w dotyku wiązanka. Zupełnie niewygodny krawat założony tylko z grzeczności. Nieodpowiedni nastrój i jeszcze bardziej nieodpowiednia sytuacja.
To już kiedyś sięwydarzyło. Rozglądając się za odpowiednim miejscem, uświadomił sobie, że nie pierwszy raz został postawiony w tej sytuacji. Z powodu, jakiego wolałby uniknąć, zapuścił się w centrum miasta, które przez siedemdziesiąt lat zmieniło się o wiele bardziej niż on sam.
Po tylu latach chciał się pożegnać tak, jak należało. Bez zbędnego przepychu, towarzystwa, fałszywych kondolencji. Tylko we dwoje.
Czy 1944 naprawdę był tak dawno? Stan mogiły był wytłumaczalny; po takim czasie to normalne, że nawet skały niszczeją. Sypiący się kamień z lekka zamazanym już nazwiskiem dla osoby, która wręcz z pobożną czcią zwykła je wymawiać, nie stanowił problemu. Nic nie zasmuciło Steve'a tak jak fakt, że od pogrzebu grób był nieodwiedzany. Odejść w zapomnienie to jedna z najgorszych rzeczy, jakie mogą spotkać żołnierza.
Uklęknął by dokładniej przyjrzeć się nagrobkowi. Najpewniej trumnę pochowano pustą, bo kto miałby czas na szukanie ciała gdzieś w dzikich górach? To nieważne. Fakt, że wtedy ktoś pamiętał aby uczcić pamięć o zmarłym, to się liczyło.
Tamtego dnia, który zmienił los historii, wszystko mogło potoczyć się inaczej. To nie miało tak być. Bucky nie zasłużył na odejście w niepamięć. Nie zasłużył na tak okrutną śmierć. Może to Steve teraz spoczywałby w zamkniętym na wieki pudle, a nad jego grobem co jakiś czas zjawiałby się przyjaciel ze swoją kochającą rodziną? Żałował, że wtedy poszedł pierwszy. Gdyby tylko to jemu osunął się grunt spod stóp...
Ledwo odzyskał Bucky'ego po jednej akcji, a już zmuszony został pożegnać go na zawsze. Nic mu po nim nie pozostało, z wyjątkiem kilku wyblakłych fotografii i zakurzonych wspomnień, poczucia winy i wyrzutów sumienia towarzyszących odkąd tylko dowiedział się o położeniu cmentarza.
Zebranie się w sobie i przyjście było o wiele trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Ilekroć Steve zamykał oczy, widział ostatnie przerażone spojrzenie przyjaciela gdy nie zdołał mu pomóc. O czym Bucky wtedy myślał? Czy miał wystarczająco rozjaśniony umysł, by wykrzesać z siebie jakiekolwiek rozsądne myśli? Czy zdołałby wybaczyć Steve'owi swoją ostatnią już chwilę nieuwagi? Nigdy nie dowiedział się, jak bliski mu był. W momencie, gdy spadał w otchłań, ślepo podążając za swoim kompanem nie wiedział nawet, jak był dla niego ważny. Nie wiedział wtedy, że Steve jak niczego w życiu żałował tej śmierci.
Teraz nareszcie elementy zaczęły układać się w sensowną całość. Pogubione kawałki odnalazły swoje miejsce i dały odpowiedź na nigdy niezadane pytanie. Steve nie zastanawiał się, kim był dla niego Bucky, bo to było zbyt oczywiste. Dwie brooklyńskie sieroty, okropnie potraktowane przez życie, marzące jedynie o wspieraniu ojczyzny. Nie mogli lepiej trafić i tylko Bóg jeden wiedział, co robił, gdy połączył ich ścieżki. Teraz, gdy samotnie wpatrywał się w przestrzeń, Steve już wiedział.
Prawda była taka, że przez cały ten czas kochał Bucky'ego Barnesa. Pomimo wszystko i na przekór całemu światu. Szkoda tylko, że by sobie to w pełni uświadomić, potrzebował zbyt wiele czasu i zbędnego cierpienia.
Nie dotrwał do końca, ale uratował tylu ludzi. Zrobił to, co zrobić musiał. Został bohaterem. Więc dlaczego, jak na bohatera ojczyzny przystało, nie mógł dostać swojego szczęśliwego zakończenia? Dlaczego końca wojny i upragnionej wolności nie mógł oglądać w towarzystwie osoby kochanej przez niego równie mocno co kraj, za który zgodnie walczyli?
Czasami Steve wciąż w nocy budził się z wojennych koszmarów, gdzie najgorszy wcale nie był ból, wszechobecna śmierć i zwątpienie. Najstraszniejszą częścią tych snów zawsze był przeraźliwy krzyk odbijający się echem już nie w górach, lecz w jego głowie. Mimo lat, wciąż tak samo żywy. Czasem samotny i niepozwalający o sobie zapomnieć, czasem idący w duecie z jego własnym sennym wrzaskiem rozrywającym serce z bólu. I za każdym razem Steve chciał móc zrobić cokolwiek, byle tylko nie stać w miejscu. Był gotów skoczyć za Barnesem, nawet jeśli oznaczało to niechybną śmierć. Pragnął krzyczeć tak głośno, by na drugim końcu pola bitewnego usłyszeli, jak bardzo zrozpaczony był. To był przełomowy moment wojny, jedyny, w którym zdołałby się poddać. Bo nie było już dla kogo walczyć.
Przemawiając do kamiennej tablicy i sterty ziemi nie czuł się ani trochę pewniej niż gdyby miał mówić do żywej osoby. Może gdyby miał przy sobie Bucky'ego, słowa nawet łatwiej opuściłyby jego splątane myśli. Wyznanie miłości, zwieńczone ostatnimi pożegnalnymi łzami, skierowane do nieżywego nagrobka mogło zostać uznane za akt szaleństwa. Podobnie zresztą jak jego miłość do dawnego najlepszego przyjaciela, ale jeśli coś tak pięknego jak uczucie, które przetrwało wojnę, śmierć i lata spoczynku mogło być oznaką czegoś nienaturalnego, to Steve chciał być uznany za wariata. Mimo wszystko nie chciał, by jego miłość została na zawsze pochowana wraz z Jamesem.
Może kiedyś uda mu się jeszcze wszystko naprawić. Powinien był powiedzieć, co czuł, nawet jeśli było to jednostronne. Powinien był rozegrać to inaczej, nie dając umrzeć mężczyźnie, którego kochał. Powinien był być bardziej ostrożny i nigdy nie pozwolić Bucky'emu spaść. Powinien był być przy nim w trudnych momentach. Powinien był zestarzeć się u jego boku i spędzić długie lata tak, by pod ich koniec niczego nie żałować.
Powinien był zginąć zanim skończył mu się czas, aby Bucky dostał życie, jakie było mu pisane.
1060 słów.
CZYTASZ
Stucky ✨ 𝕠𝕟𝕖-𝕤𝕙𝕠𝕥𝕤
Fanfiction❝ Jesteś moją blizną, Bucky. Można przywiązać się do swoich blizn. Wiesz dlaczego? Bo pokazują nam, że jesteśmy silniejsi od tego, co chciało nas skrzywdzić. ❞ ¤ atticess 2017 ¤ marvel cinematic universe ¤ steve rogers x bucky barnes ¤ one-s...