Fear of victory

522 36 6
                                    

  » Bucky's pov
  » Civil War's alternative ending
  » 2018

Czy tak właśnie czują się przegrani?

Bucky był przekonany, że dawno nie poniósł porażki. Był urodzonym zwycięzcą, a raczej stworzonym - bo takie właśnie było jego przeznaczenie, nigdy nie zawieść. Przynosił innym dumę, zawsze traktowany był jak pies z rodowodem. Dbano o niego, jeśli można tak rzec i tresowano po to tylko, aby zadowolił swoich twórców. Teraz, gdy raz na zawsze się ich pozbył, znalazł kogoś, dla kogo mógł zwyciężać. Chociaż odnieśli sukces, moralnie nie czuli, że zwyciężyli. Takie było zdanie Steve'a. A co na ten temat sądził Bucky?

Prawda była taka, że miał to wszystko gdzieś.

Niby wiedział, o co poszedł spór, ale od początku nie interesowało go to szczególnie. Stanął bez żadnych pytań po stronie Rogersa i to było jasne, że co by nie zrobili, z konsekwencjami będą mierzyć się razem. To było wyjście idealne, więc Bucky nie mógł zrozumieć, dlaczego po całym zamieszaniu zostali rozdzieleni.

A teraz mógł tylko siedzieć na jednym z tych niewygodnych krzeseł, wpatrywać się w ścianę na przeciwko i czekać, aż ktoś zda mu raport z wewnątrz.

W głowie nadal huczały mu dźwięki wystrzałów, a adrenalina widocznie wciąż nie opuściła jego ciała, gdyż jeszcze nie wiedział, co się dzieje. To wszystko wydarzyło się tak szybko. Jeszcze kilka godzin temu rozmawiał ze Stevem na temat tego, co zamierza zrobić i, wbrew samemu sobie, mówił, aby wybrał mniejsze zło. W tym przypadku najlepszym wyjściem było odpuścić. Przecież miało im to zapewnić w końcu spokój. Do Bucky'ego wciąż nie docierało, jak bardzo się mylił. Czy to była w takim razie jego wina, że Steve znalazł się w pomieszczeniu za jego plecami?

Sam nie wiedział kiedy jego cierpienie przyszła dzielić kolejna osoba. Naprawdę chciał przez chwilę w samotności pokontemplować nad swoim lekkomyślnym, nieodpowiedzialnym i niezrozumiałym nawet wyborem. Musiał mierzyć się ze swoim poczuciem winy, bo doskonale wiedział, że było absolutnie słuszne. Jego umysł powinien był samemu wymierzyć mu karę, a przecież nie mógł tego zrobić, jeśli ktoś był obok.

- Ile tu już siedzisz? - zagadnęła Romanoff prawie nieformalnym tonem.

Barnes wzruszył ramionami. Było mu to naprawdę obojętne. Nie miał nic innego do roboty, a to stałe oczekiwanie było w jakiś sposób kojone przez jego bliskość.

Wzdrygnął się lekko na odgłos westchnienia, a następnie dotyk dłoni kobiety na jego własnym ramieniu. Zaskoczyło go to, ale nie dlatego, że się podobnego gestu z jej strony nie spodziewał. Był przyzwyczajony do zbyt silnego, niezręcznego i nieposiadającego w sobie nic z czułości ucisku Rosjanki, dlatego teraz, gdy było to prawie ludzkie, nie poznał swojej dawnej towarzyszki broni. Musiał dopiero spojrzeć w jej zmęczone oczy, ginące gdzieś i nijakie przy charakterystycznej burzy rudych loków. Nigdy nie rozumiał, dlaczego ludzie lekceważyli jej spojrzenie. Gdy naszła taka potrzeba, potrafiło zabijać, a czasami było bardziej człowiecze od jej zachowania.

Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zachowała swojej nieskazitelnie opanowanej twarzy. Tak bardzo Bucky jej zazdrościł tej kontroli nad sobą. Miała ją już wtedy, gdy poznali się po raz pierwszy, co oznaczało, że albo się z nią urodziła, albo ktoś ją nauczył wieki temu. Jemu zawsze brakowało pokory, ogłady i samokontroli. Teraz, gdy nad swoimi działaniami władzę miał tylko on, sądził, że będzie mu łatwiej. Nic bardziej mylnego. Nawet teraz kontrolę nad nim potrafił przejąć instynkt, emocje albo jedno błagalne słowo Steve'a.

- Co teraz zrobimy?

- Jesteś pewna, że jestem odpowiednią osobą, której zadajesz to pytanie? - upewnił się.

Stucky ✨ 𝕠𝕟𝕖-𝕤𝕙𝕠𝕥𝕤Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz