Polana

61 5 1
                                    

Pomarańczowoczerwone niebo, po którym sunęła największa gwiazda w układzie Słonecznym wyglądało jak z bajki. Wiatr, który biegł nie zważając na liście idealnie dopełniał całości. Było tak spokojnie dopóki bawiąca się trójka dzieci nie przebiegała obok polany, z której właśnie zachód słońca było najlepiej widać. Zatrzymali się by zaczerpnąć oddechu.
- To co? Wracamy? – spytała nadal lekko dysząc dziewczyna o zielono-żółtych oczach.
- Dopiero co tu przyszliśmy. Pobawmy się jeszcze trochę. – odparł chłopak z stalowymi tęczówkami.
- Becka ma rację, Tony. Słońce już zachodzi. Rodzice będą się martwić. – powiedział chłopak z ciemnymi jak jego skóra oczami.
- Ty zawsze musisz się z nią zgadzać, Miles? – prychnął Tony – Idźcie. Ja zostaje.
- Jak chcesz. Idziesz, Miles?
- Pewnie.
I odbiegli zostawiając przyjaciela w lesie. Zaczęło mu się nudzić i zaczął żałować swojej decyzji o zostaniu. Postanowił pójść na polanę. Otaczały ją ze wszystkich stron drzewa, a na środku była studnia.
Chrup! Zabrzmiało to jak pękająca gałęź na, którą właśnie nadepnął. Nie zwrócił na to uwagi. Szedł dalej po zielonej trawie. W pewnym momencie stanął i zaczął nasłuchiwać. Słyszał cichy płacz. Dobiegał z okolic studni. Niepokój zagościł w jego głowie, ale mimo wszystko ostrożnie poszedł za płaczem.
- Hej, coś się stało? Czemu płaczesz? – spytał, będąc pięć kroków od źródła dźwięku.
Płacz ucichł.
Postać wstała powoli i obróciła się przodem do niego. Była to dziewczyna starsza od Toniego jakieś może dwa, trzy lata. Tony przyjrzał się jej. Miała jasne blond włosy do pasa, nieobecne niebieskie oczy. Żółta sukienka do kolan podkreślała jak bardzo była chuda. Odsłaniała również zakrwawiony bandaż na piszczelu. Miała zgiętą nogę. Nie stała na niej.
- Co ci się stało?
W tym momencie rozległ się śmiech. Nie należał on jednak do rannej. Zza studni wstała niska dziewczynka. Młodsza od niego. Była bardzo podobna do wysokiej blondynki. Stanęła obok niej.
- Siostro spokojnie. Usiądź. Masz przecież złamaną nogę. Nie możesz jej przemęczać.
Ta wykonała jej polecenie. Bała się młodszej.
- Jak się nazywasz?
- Tony. A wy?
- Ja jestem Paris, a ta kaleka to Dawn. Z resztą to twoja wina.
- Nic jej nie zrobiłem! Nie znam was nawet!
- Gdybyś poświęcił chwilę uwagi tej gałęzi, na którą nastąpiłeś dostrzegłbyś, że złamałeś kruchą kość. Dawn teraz cierpi. Chcesz się przyjrzeć temu co zrobiłeś?
Jednym szybkim ruchem zerwała bandaż. Starsza cicho jęknęła z bólu. Rana była okropna. Chłopak wiedział, że ten widok będzie go prześladować do końca życia. Z chudej łydki wystawał kawałek kości. Krwi było mnóstwo. Szkarłatna ciecz spływała wzdłuż nogi.
- Trzeba ją zabrać do szpitala!
- Po co? Jesteś taki głupi! Nawet nie dostrzegłeś co jest nie tak z tym miejscem! Nie przejmuj się nią. Zaraz ją naprawię.
Nie zdarzył spytać co ma na myśli. Młodsza wzięła nogę starszej do małych rączek. Uniosła, pociągnęła i wepchnęła. Krzyk rozniósł się po lesie. Z jedynych, dwóch  drzew na polanie uciekły ptaki. Były zielone. Tony rozszerzył oczy ze zdumienia. Nigdy wcześniej nie widział całych zielonych ptaków. Rozejrzał się. Wszystko na łące było zielone. Nawet studnia. Przykląkł by dokładnie przyjrzeć się trawie. Dostrzegł kwiaty. Oczywiście zielone.
- Dlaczego wszystko jest tu zielone? – spytał z przerażeniem.
- Wszystko jest zielone jak mech którym porosły moje zwłoki. Siostrzyczka zrzuciła mnie tam. Do tej studni.
- Jesteście duchami?
Z każdej chwili był coraz bardziej przerażony. Bał się nawet mrugnąć. 
- Można tak powiedzieć. – zachichotała - Słyszałaś duża siostro? Jesteśmy duchami!
- Dlaczego ona się nie odzywa?
- Wyrwałam jej język.
Przeszedł mu po plecach dreszcz.
- Żartuję! Jest po prostu mało mówna.
- Ja chyba będę musiał już iść...
- Ale przyjdziesz jutro? – spytała tym razem Dawn – Proszę.
- Widzisz? Mówi! Jeśli nie przyjdziesz mojej siostrze będzie przykro...
- Dobrze. Przyjdę.
I odszedł. Na zawsze.

Opowieści na DobranocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz