Miłość nosi wiele imion

27 3 1
                                    

W życiu poznałem chyba wszystkie z imion miłości. Począwszy od braterskiej i kończąc na szczenięcym zauroczeniu. Kochająca rodzina i grono przyjaciół. Można by rzec, że miałem miłe dzieciństwo. No właśnie... Miałem.

Wszystko zaczęło się komplikować od śmierci babci. Miałem wtedy 5 lat. Był to pierwszy pogrzeb, na którym byłem. Bardzo kochałem babcię. Była dla mnie jak druga matka, a czasami nawet była ważniejsza od tej prawdziwej. Rodzice byli bardzo zapracowani. Wiecznie ich nie było w domu, dlatego też zostawałem u babci z bratem. Uwielbiałem bawić się z nią i bratem w chowanego. Codzienne wycieczki do ciemnego lasu, który wyglądał jak z bajki sprawiły, że pozbyłem się strachu przed ciemnością. Wręcz pokochałem ciemność. Ukrywałem się w niej po każdym pogrzebie.

Kolejny pogrzeb odbył się jak miałem 7 lat. Nie nazwałbym tego prawdziwym pogrzebem. Byłem tylko ja, brat i mama. Po śmierci babci zwolniła się i zaczęła pracować w domu, by móc się nami opiekować.
Opłakiwałem z bratem naszego psa, Lorda. Kochana psina została rozjechana na miazgę. Miał tylko 2 lata. Od tamtego czasu nie chciałem mieć żadnych zwierząt, a rodzice bardzo chcieli mi kupować kolejne by zapełnić pustkę po Lordzie. Mój brat nie przywiązał się do niego tak bardzo, więc szybko otrząsnął się po jego śmierci.

Na kolejny pogrzeb nie musiałem czekać za długo. Przyszła kolej akurat na rodziców. Oni podobnie jak ich poprzednik też zginęli w wypadku samochodowym. Dokładnie pamiętam te fioletowe hiacynty na ich grobie, chociaż miałem wtedy tylko 10 lat. Mama je kochała. Do dziś je tam przynoszę. Mimo, że minęło już tyle lat ja wciąż pamiętam każdy drobny szczegół. Spadające złote jak serce matki i szkarłatne jak krew wypływająca z niego liście z drzew otaczających nas. Mieniły się w świetle zachodzącego słońca. Gasnącego powoli jak życie we mnie. Oczywiście nie dosłownie. Moje serce bije do dziś, czyli dokładnie 12 lat od ich śmierci. W tamtym momencie zacząłem umierać. Po tym pogrzebie nic nie czułem przez długi czas.

Dokładnie przez 5 lat. Po śmierci rodziców przeprowadziliśmy się do ciotki, która mieszkała bardzo daleko. Zaczęliśmy się z bratem oswajać z nowym środowiskiem. On zawsze był optymistą. Potrafił dostrzec światło w każdej otchłani rozpaczy, czego ja nie umiałem. To on mnie naprowadzał na właściwy tor. Po śmierci rodziców on mi ich zastąpił. Wstydzę się tego. To ja powinienem był być przykładem dla młodszego. Zawsze, gdy to mówiłem on mnie wyśmiewał. Mówił, że to ja daję mu siłę by znaleźć wyjście z piekła. Był również niezłym poetą. Rodzice byli z niego dumni. Nazywali go "prawowitym dziedzicem Knight'ów"! Moja rodzina od wieków cieszyła się szanowaniem w świecie sztuki i to w różnych dziedzinach. Babcia była skrzypaczką, mama malarką, tata pianistą, brat poetą, a ja byłem nikim. Sztuka nie była dla mnie. Ja chciałem zostać chirurgiem. Nie dla mnie było zaznać piękna tworzenia. Wolałem zgłębiać świat nauki. Tak bardzo różniłem się od brata, lecz tylko on mnie rozumiał. Jego pogrzeb był najtrudniejszy. Tylko po jego śmierci nie czułem pustki tylko ból. Tak okropny i palący. Po raz pierwszy od dawna czułem, że żyję. Bo to właśnie czyni nas ludźmi. Ból i cierpienie. Bez nich nie wiedzielibyśmy, czym jest radość. Bo jak można wiedzieć, czym jest szczęście skoro nie wie się, czym jest cierpienie. Bez jednego z tych elementów nie da się stwierdzić, którego brakuje. Mi brakowało prawdziwego cierpienia. Prawdziwe łzy uroniłem tylko nad jego grobem. A pogrzeby trwały dalej.

Po tragicznej śmierci brata poznałem pewną dziewczynę. Chodziła ze mną do klasy. Była miła i mądra. Urody też jej nie brakowało. Była moją podporą. Ona jedyna wyciągnęła do mnie rękę, gdy zacząłem spadać w otchłań rozpaczy po raz kolejny. W tamtym czasie było dla mnie zagadką, dlaczego ma do mnie tyle cierpliwości. Byłem głupi. Nie potrafiłem dostrzec jej uczuć względem mnie. Nie zdając sobie sprawy z tego, że była na odwyku i była bardzo chwiejna emocjonalnie, zraniłem ją. Nie minął nawet rok od jego śmierci, a znaleźli jej ciało. Martwe. Przedawkowała. Przeze mnie. Miałem kolejne życie na sumieniu. Obwiniałem się o śmierć tych wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek próbowali mi pomóc. Nie rozumiałem tego wszystkiego. Byłem za młody by zrozumieć, że nie miałem nic wspólnego z ich śmiercią. Babcia miała chore serce - zmarła na zawał, Lord zobaczył wiewiórkę po drugiej stronie jezdni - kierowca tira go niezauważył, rodzice jechali do domu - pijany kierowca w nich wjechał... Z ich śmiercią rzeczywiście nie miałem nic wspólnego. Co do brata nie ma wątpliwości, że to ja go zabiłem. Zdałem sobie z tego sprawę dopiero po jej śmierci. Teraz, gdy tak o tym rozmyślam doszedłem do wniosku, że rzeczywiście poznałem wszystkie z imion miłości. Szkoda tylko, żadnego z nich tak naprawdę nie nosiłem.

Opowieści na DobranocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz