4 /dzień pierwszy/

3.9K 468 421
                                    

I LOUIS I

Shaina faktycznie załatwiła najlepszy hotel jaki się dało, jednak, na logikę, wiązało się to z ogromem ludności nie tylko na korytarzach, ale i w kolejkach po jedzenie. Nie było tu VIP przepustki i każdy musiał zwyczajnie stać. Nie liczyłem minut, liczyłem burknięcia od chwili, gdy się obudziłem. Wąż ludzi posuwał się okropnie powoli i miałem już szczerze dość trzymania pustego talerza, gdy wszyscy wokół mieli przynajmniej sztućce.

Hawajska koszula przelatuje mi przed oczami i wbrew pozorom jest to dla mnie szokujący widok. Bo koszula jest niezwykle obrzydliwa jak osoba, którą ją nosi.

Styles podchodzi do mnie i stoi, przyciskając obie wargi ciasno do siebie.

"Nie licz na to." odzywam się. "Nie wpuszczę cię."

"Błagam, Louis, umrę tu zanim-"

"Spierdalaj na koniec."

"Louis." jęczy, krzywiąc twarz. "Wiem, że jakiś mikroskopijny kawałek serca został jeszcze w twoim bezdusznym ciele."

"Nie ma mowy." posuwam się odrobinę do przodu, obserwując jak Harry podąża za mną. Rzucam mu zirytowane spojrzenie. "Co ty sobie, kurwa myślisz? Czemu w ogóle do mnie podchodzisz?"

"Bo wszyscy inni zjedli już swoje śniadania i tylko TY przyszedłeś za późno i stoisz w tej kilometrowej kolejce."

"Nie tylko ja." ripostuję, zacierając nos. "Nie ma dla ciebie tutaj miejsca. Nie jesteś już moim cholernym mężem, przyjacielem czy choćby znajomym."

Harry marszczy na krótko śmiesznie brwi. Ma lekko rozwarte usta w zdziwieniu przed wypowiedzeniem słów, które obudziły we mnie prawdziwego rekina.

"Zawsze w jakimś sensie będę twoim mężem." mówi delikatnie, robiąc dwa kroki do przodu, gdy kolejka znowu ruszyła.

"Lepiej, żebyś odszedł zanim pozbawię cię żeber."

"Proszę-"

"ZAMKNIJ SIĘ JUŻ!" drę się, na co goście zaczęli patrzeć na naszą wymianę zdań. Przez to czuję się zbyt obserwowany i kiedy kolejka robi miejsce chwytam w garść jego starą, głupią koszulę i ustawiam za mną. "Powiedz słowo, a zrobię co powiedziałem."

Harry milczy przez cały proces podchodzenia dalej do ogromnego bufetu, w którym na ogromnych talerzach zostały wystawione gofry, świeże ananasy, pancakesy i...moje ulubione hash brownsy. Ostatnie dwie sztuki, jeśli być dokładnym.

Nabieram najpierw dwa pancakesy, ale że zostały już tylko takie zbyt przypieczone, wybrzydzam i szukam idealnie zarumienionych i wyrośniętych. Wtedy Harry wybiera moment, żeby mnie wyminąć i zabrać z dalszego talerza MOJE HASH BROWNS.

"Co ty robisz?" pytam oszołomiony. Nasze spojrzenia się krzyżują i Harry wzrusza niewinnie ramionami. "Wiesz, że je lubię i WIESZ, DOBRZE WIESZ, STYLES, ŻE MIAŁEM JE SOBIE ZARAZ WZIĄĆ NA TALERZ!"

"Przykro mi, Tomlinson, ale byłem pierwszy..."

"NIE MIAŁEŚ PRAWA NABIERAĆ CZEGOKOLWIEK ZANIM JA NIE SKOŃCZĘ!" krzyczę, a ludzie wokół komentują po cichu moje zachowanie. "Oddaj je." mówię poważnie, wskazują na niego szczypcami. Harry robi dziwną minę i przyciąga do siebie talerz.

"Są moje, nie możesz mi ich zabrać."

"Oddaj. Mi. Moje. Hash. Browns!"

Harry patrzy przepraszająco na osoby za mną, po czym robi krok w stronę następnej kolejki. Nie udaje mu się zajść daleko, ponieważ popycham go przez co wypada mu z rąk talerz. Robi tym wielki hałas i na chwile przytłumione rozmowy cichną, a wzrok kieruje się tylko na nas. Kiedy myślę już, że Harry dostał za swoje i po prostu pójdzie przed siebie, brunet unosi siłą moje ręce i trzyma je w takiej pozycji, ciągnąc na zewnątrz. Zaczynam go kopać i zatrzymywać, upadając w końcu, gdy Styles nie ustępuje.

Somewhere along the lines we stopped seeing eye to eyeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz