3. Wady grania w GTA

802 85 107
                                    

Ostrzeżenie: Drogi Czytelniku! Nim zdecydujesz sie przeczytać ten rozdział, zastanów się, czy jesteś gotowy na całkowicie niekanonicznych bohaterów, tonę absurdu i moje dziwne poczucie humoru. Jeżeli nie odstrasza Cię ta zapowiedź, serdecznie zapraszam  do zapoznania się z poniższą treścią. Jeśli zaś jesteś bardzo przewrażliwiony na jakiekolwiek zmiany w kanonie, wchodzisz na własną odpowiedzialność.
Zalecane jest potraktowanie poniższego dzieła z dystansem i lekkim przymrużeniem oka ;)
____________________________
Shizuo westchnął głośno, zadowolony, że wreszcie skończył dzisiejszy przydział tłuczenia zadłużonych, głupich ludzików i wyjął zasłużonego papierosa z kieszeni marynarki. Podpalił go, po czym zaciągnął się zbawiennym dymem. Aż zmrużył oczy, czując gorzki, uspokajający smak na języku.

Włożył dłoń do kieszeni spodni i wciąż ze zmrużonymi oczami ruszył w kierunku swojego domu. Delektował się papierosem, czując jak cała adrenalina i zdenerwowanie opuszczają jego ciało. Był całkowicie spokojny.

No właśnie. Był.

Prawie zachłysnął się dymem, gdy ktoś z impetem na niego wpadł. Ten nagły wypadek tak go zaskoczył, że aż stracił równowagę i wyrżnął, boleśnie obijając sobie pośladki. Na dodatek, sprawca całej tej kraksy również stracił równowagę, krzyknął coś niebezpieczne blisko ucha blondyna, przez przypadek psując mu bębenki uszne, i z całej siły przyrąbał w nos Heiwajimy swoim czołem. Shizuo aż na chwilę zobaczył mroczki przed oczami.

Poszkodowani leżeli dobre pięć sekund w pozycji przejechanej żaby, usilnie próbując dojść co tak właściwie się stało. Tyle czasu zajęło Shizuo zorientowanie się, że osobnik, który go napadł to dość niski mężczyzna, a ten wkurzający puch na jego policzku to wcale nie włosy (jak wcześniej myślał) tylko doskonale przez niego znane, białe futerko.

Cały spokój, jaki jeszcze chwilę wcześniej czuł, poszedł się pieprzyć.

- IZAAAAAYAAA!!! - krzyknął na tyle głośno, że aż gołębie z pobliskich drzewek ozdobnych uciekły w popłochu.

Właściciel białego futerka czym prędzej zerwał się na równe nogi i odskoczył na odległość bezpiecznych trzech metrów. Przez dłuższą chwilę szukał swojego nożyka po kieszeniach płaszcza, ale trzęsące się dłonie i rozbierany wzrok trochę mu to utrudniały. W końcu chyba uznał, że nim znajdzie nóż, może już nie żyć i odważne uniósł pięści, jak zawodowy bokser. Gdyby nie to, że wyglądał jak przerażony dzieciak... Nie, nawet bez tego wyglądał żałośnie.

Shizuo przez dłuższą chwilę jedynie na niego patrzył, nie bardzo wierząc w to co widzi. Powoli usiadł na chodniku.

- Mendo? - spytał tylko. Izaya uniósł jeszcze wyżej dłonie.

- No, dawaj! - zawołał nie swoim, drżącym dziwnie głosem. Poruszył rękami, jakby naprawdę chciał się bić i podskoczył w miejscu. - Nie boję się ciebie, Shizu-chan! Proszę, nie zabijaj... - pisnął, widząc jak Shizuo wstaje z chodnika.

Blondyn w zamyśleniu rozważał, czy Izayi rzeczywiście do reszty już odwaliło. Po chwili stwierdził, że to jedyne sensowne wytłumaczenie i włożył ręce w kieszenie. Jakoś nie mógł się zmusić, by pobić biednego, chorego psychicznie zbiegłego więźnia psychiatryka.

Izaya uchylił jedną powiekę, gdy zorientował się, że chwilowo nie będzie jeszcze zabijany. Spojrzał zdziwiony na Shizuo.

- Można wiedzieć, co ci dzisiaj odwala, pchło? - warknął blondyn, a informator jeszcze bardziej się skulił. Jego czerwone oczka powiększyły się ze strachu, patrząc nieruchomo w jakiś odległy punkt.

- Erica - szepnął tylko.

Shizuo zdębniał. Papieros, który chciał podpalić wypadł mu spomiędzy uchylonych w szoku warg.

Seria niefortunnych zbiegów okolicznościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz