14. Wakacje

482 51 80
                                    

Mała uwaga: tekst należy potraktować z dystansem i przymrużeniem oka. Występuje duże stężenie mojego dziewnego humoru XD

__________________________________

Dzień zapowiadał się pięknie.

Słoneczko świeciło, ptaszki ćwierkały wesoło, a Izaya siedział na przystanku autobusowym, czekając cierpliwie na jakiś autobus. Na głowie informatora pysznił się słomkowy kapelusz, który w połączeniu z dwoma wielkimi walizkami i okularami przeciwsłonecznymi dawał jasno do zrozumienia, gdzie mężczyzna się wybiera.

Ale nie ma się co dziwić. Przecież bóg to też człowiek, więc jemu również należą się jakieś wakacje. 

Izaya specjalnie na tę okazję wyłączył swój służbowy telefon, żeby ten nie przeszkadzał mu podczas wylegiwania się nad jednym z jezior w Polskim paśmie gór o jakiejś śmiesznej nazwie na literę B. Jeden z jego zaufanych przyjaciół polecił mu tamto miejsce na wakacyjny odpoczynek, a Izaya chętnie się na to zgodził. W końcu Polska to taki mały, zacofany kraj, więc na pewno o nim nie słyszała, co pozwoli mu w końcu należycie odpocząć, bez całej tej szopki wokół jego osoby.

Informator uśmiechnął się sam do siebie, już nie mogąc się doczekać, aż będzie mógł odetchnąć świeżym, górskim powietrzem, a nie tym miejskim smrodem. Poderwał się wesoło z ławeczki, gdy zobaczył swój autobus.

Droga na lotnisko, a później odprawa przed startem minęła względnej szybko. Nim Orihara się obejrzał, już siedział w samolocie, podziwiając ziemię i malutkich ludzików pod sobą. Pozwolił sobie na dłuższą chwilę samozadowolenia, płynącą z uczucia bycia lepszym od innych, po czym wyjął z podróżnego plecaczka mały słownik polsko-japoński. Postanowił nauczyć się najbardziej podstawowych zwrotów, niezbędnych do funkcjonowania w biało-czerwonym społeczeństwie. Otworzył słowniczek na pierwszą stronę.

Otworzył szeroko oczy, widząc pierwsze polskie słówko, które podobno było typowym przywitaniem. Przez dobre sześć minut próbował rozszyfrować, jak się powinno poprawnie przeczytać tę zbitkę liter w której nie dość, że na początku było jakieś dziwne ,,c-z", które normalny człowiek nie przeczytałby bez połamania sobie języka, to dodatkowo na końcu miało jakieś upośledzone ,,s" i ,,c" z ogonkiem na górze.

Izaya zamknął słownik. Spojrzał na niego wielkimi oczami, jakby ten nagle zmienił się w kosmitę. Czym prędzej wpakował go do plecaka, dochodząc do wniosku, że przecież angielski to też język, więc powinien się jakoś dogadać.

***

Lot samolotem minął mu szybko, zapewne przez drzemkę, jaką sobie uciął w połowie drogi.

Gdy tylko wylądowali na lotnisku, Izaya już ucieszył się, że jeszcze chwila i pójdzie nad jezioro, ale niestety brutalna rzeczywistość spędziła uśmiech z jego ust. Informator dowiedział się, że czeka go jeszcze krótki lot ze stolicy (w której obecnie się znajdował), do jakiegoś miasta ,,krałkoł", czy jak to ten przewodnik powiedział. Następnie z miasta ,,krałkoł" (Izaya był w dziewięćdziesięciu procentach pewien, że tak się tego nie wymawia) miał przejechać autobusem do tych gór na B.

Jednym zdaniem: czekało go jeszcze parę godzin jazdy.

Orihara z głośnym westchnieniem powlókł się do odpowiedniej bramki. Po szybkiej kontroli ponownie umościł się w samolocie. Tym razem lot trwał tylko parę minut.

Natomiast przeprawa autobusem nie była już taka kolorowa. Nie dość, że droga trwała prawie trzy godziny, to dodatkowo obok informatora usiadła jakaś starsza pani, do której po prostu nie docierało, że Izaya nie jest polskojęzyczny i nie rozumie ani słowa z jej długiego, jakże interesujące wywodu na jakiś mało ważny temat. Po paru minutach jej paplaniny informator chciał zacząć walić czołem w szybę (czego oczywiście nie zrobił, ale było blisko). Ten cały polski tak namieszał mu w głowie, że teraz słyszał tylko jakieś świszczące ,,sz-y" i ,,cz-y", czy co tam jeszcze jest w tym jezyku.

Seria niefortunnych zbiegów okolicznościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz