Około godzinę temu grupka ochotników - z tego co wiadomo Melody - wyruszyła do góry Weather, aby przynieść prowiant, który najprawdopodobniej tam się znajdował. Melody przez ten cały czas siedziała pod drzewem rozmyślając nad wszystkim. Dla niej to był czas, kiedy wszystkie wspomnienia powróciły. Wspomnienia o jej matce i Danny'm. Jej mama zawsze była dla niej autorytetem. Była przemiłą kobietą po trzydziestce, która kochała pomagać innym ludziom, czego też nauczyła swoją córkę. Melody była jej oczkiem w głowie, za które mogłaby oddać życie. I tak też zrobiła. Danny - jej najlepszy przyjaciel - był dla niej jak brat. Wysoki brunet o zielonych jak trawa oczach. Zawsze dbał o nią i pilnował, aby nie stała jej się żadna krzywda. Dwie osoby, na których Melody bardzo zależało zniknęły z jej życia od tak. Dwie osoby, które ją kochały, które ona kochała. Za śmierć tych osób był po części odpowiedzialny jej własny ojciec. Po śmierci mamy nie odzywała się do niego przez rok, a kiedy jej kontakty z nim umiarkowanie się poprawiały on ponownie pociągnął za dźwignię zabijając jej przyjaciela. Nienawidziła go tak jak inni nienawidzą jej.
- Co tu się do cholery dzieje? - usłyszała znany jej głos, więc natychmiast wstała i ruszyła w miejsce, z którego dobiegał hałas.
Kiedy dobiegła zobaczyła kolejkę ludzi ustawiających się przy ognisku, oraz chłopaka, który kłócił się z Wells'em - synem kanclerza. Melody od dziecka znała się z czarnoskórym chłopakiem, ale specjalnie za nim nie przepadała mimo iż chłopak starał się z nią zaprzyjaźnić. Podeszła bliżej, aby przysłuchać się dokładniej o czym rozmawiają.
- Ślepy jesteś? Nie widzisz? - spytał cwaniacko się uśmiechając wysoki brunet w stroju strażnika.
- Ściągacie opaski! - krzyknął zdenerwowany Wells. - Jeżeli ściągniecie bransoletki na Arce pomyślą, że nie żyjecie! - tym razem zwrócił się do gapiów.
- I co z tego kanclerzu? To oni zrobili z nas kryminalistów! Teraz jesteśmy wolni! - krzyknął tym razem brunet. - Też możesz ściągnąć jeśli chcesz - dodał drwiąco. I w tym momencie Melody poczuła na swojej szyi dużą kroplę wody. Spojrzała do góry, a z nieba zaczął padać deszcz. Pierwszy raz w życiu mogła poczuć na swojej skórze prawdziwy deszcz, a nie wodę spod prysznica na Arce.
- Powinniśmy zebrać wodę - powiedział Wells patrząc na bruneta.
- Sam sobie zbieraj - wzruszyła ramionami.
- On ma rację - odezwała się Melody stając pomiędzy brunetem, a czarnoskórym. - Powinniśmy zebrać wodę
- Co Ty tutaj robisz? - spytał Wells spoglądając na brunetkę.
- O proszę druga pani kanclerz - zakpił brunet. - Też chcesz się rządzić? - chłopak znał dziewczynę tylko z nazwiska jakie miała, więc dobrze wiedział kogo jest córką.
- Słuchaj - wskazała palcem na chłopaka. - Nie obchodzi mnie to co o mnie myślisz, ale nie porównuj mnie do mojego ojca! - warknęła. - Nie wiadomo, kiedy reszta wróci z góry Weather, więc zbierz innych ludzi i rusz swój tyłek i zbierz tą cholerną wodę! - melody cała poddenerwowana krzyknęła na chłopaka, ale ten tylko sucho się zaśmiał.
- Myślisz, że Cię posłucham? - prychnął zakładając ręce na piersi.
- Nie, ale oni - wskazała na ludzi. - Słuchają Ciebie - teraz na chłopaka. - A przestaną Ci ufać, jeśli wszyscy będą zdychać z odwodnienia - uśmiechnęła się sztucznie. - Wtedy Ciebie oskarżą o to, że nie zebrałeś tej cholernej wody. Sam zdecyduj - powiedziała i obróciła się na pięcie odchodząc w kierunku kapsuły, gdzie znajdowały się butle, które wcześniej zostały tam wniesione przez strażników. - Chodź Wells pomożesz mi - krzyknęła jeszcze na odchodnym zostawiając zdziwionego bruneta. Nie sądził, że tak drobna dziewczyna jak ona będzie w stanie postawić się komukolwiek, a co dopiero mu. W głębi duszy podobało mu się to, ale nie chciał tego pokazać.
CZYTASZ
believer; blake
Fanfictionnie wiem na jak długo wraca, chce tylko zaznaczyć, że "książka" była pisana jak byłam małolatą z bujną wyobraźnią i jak teraz na nią patrzę to czuję zażenowanie, natomiast mam dobre wspomnienia z nią i dużo próśb odnośnie powrotu, więc proszę bardzo...