2. 겨자

455 63 4
                                    

Nigdy nie sądził, że zwykły chłopiec w przypadkowym sklepie obuwniczym może wiedzieć więcej na temat pary butów identycznych do tych znajdujących się na jego stopach niż sama sklepowa ekspedientka.

- Hyung! No powiedz, że mam rację! Te są bardziej musztardowe niż beżowe, to bez sensu.

- Jeonggukie, może poczekaj na zewnątrz. Załatwię to i znajdę ci lepsze niż ona, dobrze? - celowo ściszył głos, udając, że podziela jego nieprzychylne zdanie na temat uprzejmej, aktualnie nieco zagubionej blondynce. Chłopiec pokiwał ochoczo głową, nawet nie podejrzewając, że jego hyung zrobił to, by zaoszczędzić na czasie i swoich nerwach.

Był zmęczony.

Poranna sytuacja z talerzami (i nie tylko) już na starcie go zniechęciła. Później musiał użerać się ze starszą panią, która próbowała mu wmówić, że w kolejce do sali zabiegowej była przed jego chłopakiem; bzdura, była trzy osoby po nich. Następnie, może pół godzinki potem, jego słodki brunet zorientował się, gdzie dał się zaciągnąć i, w trzy minuty po wejściu do zabiegówki, leżał na kozetce odurzony lekami uspokajającymi. Pielęgniarka za to musiała znaleźć w ogromnej torebce swoje zapasowe okulary, bo tamte skończyły za oknem. Park wciąż nie wie, w jaki sposób się tam znalazły, a przecież odwrócił się na może piętnaście sekund.

To nie koniec! Jakby tego było mało, Jungkook, gdy przechadzali się urokliwym o tej porze roku parkiem, tuż przez zakupami, zauważył czarnego kocura leniwie spacerującego po grzbiecie betonowego płotu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ot, zwykłe podziwianie zwierzaka, gdyby nie fakt, że Jeon tego zwierzaka schował pod swoją flanelową koszulę i wdrapał się na to samo ogrodzenie, drąc się "od teraz jesteśmy jednością, Neko-cchi!".

Jimin do teraz się zastanawia, jakim cudem jeszcze nie osiwiał przez tego infantylnego dzieciaka.

Westchnął cicho, wracając do przyglądania się perfekcyjnie równo ułożonym butom.

Te ma, te ma, te też ma, te mu się nie spodobają, bo mają za nisko ułożoną kostkę, te miał kiedyś, te ma...

»«

Jeongguk spojrzał na ekran swojego telefonu z niemałym zniecierpliwieniem. Już dziesięć minut temu przestał się zastanawiać, gdzie są jego b u t y.

Teraz liczyło się, gdzie jest jego J i m i n.

Wstał gwałtownie z niewygodnej, galerianej ławki, strasząc przy tym jakieś dziecko. Zerknął jeszcze raz i niechętnie zauważył, że mija właśnie dwudziesta ósma minuta samotnego czekania.

Dość tego. Ruszył w stronę sklepu, mając nadzieję, że starszy jeszcze tam jest, bo nie widziało mu się szukać go po całym centrum handlowym.

Było zbyt wiele jak na małego Jeona Jeongguka.

Już pięć kroków od wejścia w oczy rzuciła mu się ta bujna ruda czupryna, której właściciel pochylał się nad blatem w stronę cycatej blond-szmaty. Nie miał pojęcia w jaki sposób opisać to, jak źle się wtedy poczuł.

I już nawet nie chodziło o to, że trzymał w ręce reklamówkę, do której zapakowane były jego timberlandy, i że nie wyglądał, jakby miał mu tę reklamówkę dać.

- Przepraszam, że przeszkadzam - zaczął; jego głos wcale nie przypominał jego głosu, był twardy, szorstki i co najmniej niemiły - ale chyba musimy już iść, Jiminnie, nie sądzisz? Zrobiło się późno.

Jimin jedynie się uśmiechnął.

I odwrócił z powrotem w jej stronę.

Całkowicie go ignorując.

Swojego chłopaka.

- Więc na kiedy się Pani z tym wyrobi? - ton głosu rudowłosego owiany był jakąś niewytłumaczalną konspiracją.

- Myślę, że na piątek za dwa tygodnie, na spokojnie, niech się Pan nie spieszy i dokładnie wszystko zaplanuje - odpowiedziała uprzejmie, puszczając do Jeona oczko.

Puściła do niego cholerne oczko.

Bezczelnie, szmato.

Właśnie wypowiedziałaś wojnę, nawet jeżeli następne spotkanie jest wątpliwe.

timmarry ◇ jikookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz