Od dłuższego czasu nie czułam się tak, jak teraz, tak wspaniale. Większość ludzi myśli, że to chore, by w taki sposób łagodzić ból psychiczny. Dla mnie jednak ma to ogromne znaczenie, dla mnie to sens życia...
Zaczęłam się ciąć w wieku piętnastu lat. Nie miałam powodu, żeby to robić, po prostu byłam smutna. Dołowałam się smutnymi piosenkami, wierszami, wspomnieniami.
Robiąc porządek w pokoju znalazłam nożyk, taki zwykły, do papieru. Wpatrywałam się niego przez parę minut. W głowie miałam dwie myśli, jedną by go wyrzucić, schować, a drugą, że możezobaczę jak to jest. Bardziej spodobała mi się ta druga opcja. Zdecydowałam się na nią. Nie tak od razu, chciałam jeszcze to dokładnie przemyśleć.
Tydzień mijał mi okropnie, spotkało mnie wiele przykrości. Wszystko dusiłam zawsze w sobie, nie dzieliłam się swoimi przemyśleniami, problemami czy sugestiami z przyjaciółmi. Było mi ciężko. Zostałam na noc sama w domu. Pomyślałam "ej dziewczyno, co Ci szkodzi?" Właśnie, co mi tam szkodzi spróbować? To zawsze jakieś doświadczenie więcej.
Poszłam do pokoju, otworzyłam szufladę, chwyciłam za nożyk, wyjęłam z niego ostrze, odkaziłam. Nie chciałam jakichś niepożądanych skutków. Popatrzyłam jeszcze chwilę na ręce. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam pierwszą kreskę. Nie za głęboką, normalne, zwykłe cięcie. Nie bolało prawie w ogólne. Krew też jeszcze nie leciała tak mocno, jak chciałam. Zrobiłam jeszcze kilka cięć. Na mojej ręce pojawiało się coraz więcej krwi. Poczułam wtedy, sama nie wiem, spokój .. Spodobało mi się to uczucie.
Okleiłam swoje rany plastrem, by nie dostało się jakieś zakażenie. Obiecałam sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię. Okłamałam samą siebie.
W szkole nie mogłam się skupić na niczym, myślami byłam gdzie indziej, w innym świecie. Zdałam sobie sprawę, że wystarczył tylko jeden raz, a ja już chcę więcej. Nie mogłam dłużej czekać. Po powrocie ze szkoły do domu poszłam do pokoju, znowu patrzałam się na ten cholerny nożyk, myśląc, czy dobrze robię. Jednak to uczucie pożądania było silniejsze ode mnie. Powtórzyłam czynność z przed paru dni. Wzięłam ostrze z nożyka, lecz tym razem pocięłam drugą rękę.
Rany były też trochę większe i bardziej głębokie. Krwi także było więcej. ten stan był nie do opisania. Poczułam pewnego rodzaju błogość, która przepełniała mnie od stóp do głowy. Przechodziły mnie ciarki z rozkoszy cięcia się. Widok krwi działał na mnie tak kojąco, tak spokojnie. Równocześnie tnąc się mogłam się skupić na bólu fizycznym, a nie na bólu psychicznym, który dusiłam w sobie od zawsze. Rozcinając sobie skórę czułam, jakby wszystkie dotychczasowe problemy znikały. Niestety nie trwało to długo, bo gdy ręka przestawała już piec, to problemy siedzące gdzieś głęboko we mnie wracały i osadzały się jeszcze głębiej.
Za każdym kolejnym razem musiałam sprawiać sobie coraz większy ból, chciałam być w jeszcze większym amoku. To lepsze uczucie niż jakikolwiek narkotyk. Z czasem nawet dłuższe, większe i głębsze rany nie pomagały.
Musiałam trochę przeczekać, aż zagoją mi się ręce, by móc ciąć się dalej. Nie wytrzymywałam. Znów moje myśli krążyły tylko wokół tego. Sięgnęłam po nożyk. Podwinęłam rękawy,a na rękach nie miałam już miejsc. Ściągnęłam spodnie.
Był okres zimowy, więc na w-fie ćwiczyłam w długich dresach, na rękach miałam ocieplacze. Jakoś to wszystko maskowałam, nikt się nie zorientował.
Siedziałam na toalecie i myślałam, nie nad tym, czy dobrze robię, lecz nad tym, od której nogi zacząć, na której są bardziej widoczne żyły, gdzie będzie więcej krwi. Nie chciałam jedynie przeciąć tętnicy, wtedy wykrwawiłabym się, rodzice by się dowiedzieli, kontrolowaliby mnie. Nie mogłam na to pozwolić, musiałam myśleć w miarę bardziej racjonalnie, rozważniej.
Pocięłam wewnętrzne części ud. Znów ujrzałam krew. Widziałam jak powoli spływa mi po nogach, Usiadłam na wannie i pozwalałam, by krew spływała na jej krawędzie. Wzięłam telefon, chciałam uwiecznić tę chwilę na fotografii, by w trudnych chwilach sprawić sobie przyjemność patrząc na te zdjęcie.
Po kilku dniach rany na rękach zagoiły się, miałam więc miejsce, by znów przenieść się do błogiego świata, gdzie nic się nie liczy. Tak jak myślałam- przyzwyczaiłam się do bólu, był już dla mnie naturalny. Teraz samo cięcie już mi nie wystarczało. Raz gdy się pocięłam, świeże rany biłam drugą, otwartą dłonią, na coś w formie klaskania. Strasznie piekło, lecz byłą też w tym przyjemność, której mi brakowało. Znów gdzieś schowane we mnie problemy zaczęły mnie opuszczać..
Od czasu, gdy znalazłam nowy sposób na zadawanie sobie bólu, robiłam tak częściej. Jedynym minusem tego wszystkiego był fakt, że rany goiły się dłużej, a wokół nich powstawały siniaki. Nie chciałam już katować rąk, chciałam dać im odpocząć. Skupiłam się na nogach.
Nie chciałam, żeby nogi też były posiniaczone. Znalazłam dwa, gorsze sposoby, lecz wtedy nie zostawały siniaki. W życiu trzeba się poświęcać. "co Cie nie zabije to Cię wzmocni" powtarzałam sobie.
Powiedziałam rodzicom, że idę wsiąść długą kąpiel. Tak na prawdę wzięłam szybki prysznic i zaczęłam robić to, co zawsze. Usiadłam na krawędzi wanny, nogami ku jej środka. Wzięłam nożyk, pocięłam uda. Nie sprawiało mi to już takiego bólu jak przedtem. Nie mogłam się odprężyć, zaryzykowałam. Wzięłam sól i posypałam nią świeże rany. Łzy napłynęły mi do oczu, nie były to jednak łzy z powodu bólu, lecz łzy radości. To było jeszcze lepsze uczucie, niż bicie ran. Działało tak kojąco, mogłam się odprężyć, zapomnieć, patrząc na spływającą krew.
Nie trudno się domyśleć, że ten sposób także nie starczył mi na długo. Ostatnim sposobem, który przyszedł mi do głowy był spirytus. Na rany polewałam dużą ilość spirytusu salicylowego. Ból jaki wywoływał był nie do opisania. Pragnęłam więcej za wszelką cenę. Te całe okaleczanie się trwa już rok. Krwią, którą straciłam mogłabym uratować życie kilku osobą. Uzależniłam się, tak uzależniłam. To silniejsze ode mnie
-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-
To nie historia o mnie... (info dla moich bff) 💜💜😘😘