Rozdział 5

203 30 4
                                    

Jedno uderzenie. Odskok. Kolejny cios, tym razem z większym zamachem. I znowu odskok.

-Na litość, Chris, jest trzecia w nocy! - Sam z trzaskiem otworzył drzwi i wszedł do sali, tłumiąc ziewnięcie - Weź pod uwagę to, że mieszkam dokładnie nad siłownią!

Chris wzruszył tylko ramionami i odgarnął białe kosmyki włosów, które opadły mu na twarz, zawężając pole widzenia. Poobcierane do krwi od wielogodzinnego trenigu knykcie piekły za każdym razem, gdy dotykały worka treningowego, ale chłopak się tym nie przejmował.

Wręcz przeciwnie.

Ból pozwalał mu w jakiś sposób uciec od innego rodzaju bólu. Odrzucenia.
To było gorsze niż kazde tortury.

Nagle pokochał Mercy do szaleństwa. Pokochał osobę, która go nienawidziła i nie potrafiła z nim być. A każda sekunda, posczas której jej nie widział, nie dotykał, nie myślał o niej, zamieniała się w istne piekło.

Na początku przesiadywał nocami na parapecie, patrzac się na nią i jej pilnując. Czasami jako człowiek, czasami jednak wybierał postać wilka. Nie chciał, by wiedziała o jego... Zajęciu...

Ale ostatnio do Mercy przyjechała jej siostra Diana i uważanie, by żadna się nie zorientowała, było zbyt trudne.
Więc ćwiczył.
Co najlepsze, z efektami.

-Posłuchaj mnie, Chris - Sam podszedł i położył dłoń na ramieniu białowłosego. Ten westchnął i odwrócił się do alfy rozmasowując obolałe mięśnie - Wiem, że tego potrzebujesz i tak dalej, ale nie możesz aż tak się poświęcać. Ostatnio nic, tylko gapisz się na nią, albo śpisz. Żaden z nas się tak nie zachowywał...

Chris strącił jego rękę z ramienia, mierząc rozmówcę spode łba.

-Bo żaden z was nie musiał walczyć o swoją lunę - przerwał mu wypowiedź i odszedł kilka kroków, przewieszając torbę sportową przez ramię. Już miał wyjść, gdy ponownie zatrzymał go głos Sama.

-Ona cię kocha - Chris stanął z jedną nogą za progiem - Nie rób nic głupiego, mały. Po prostu każdą dziewczyna musi dojrzeć do miłości.

-Tak - kiwnął głową czerwonooki - Ale nie Mercedes.

To mówiąc wyszedł na dwór trzaskając drzwiami.

Przez chwilę stał pośród gwiaździstej nocy. Księżyc w pełni rzucał blade na światło na otoczenie. Chris rzucił torbę na ziemi i zdjął kurtkę, a następnie koszulę, ujawniając swój tors. Zimne powietrze owiało go natychmiast, ale teraz nie było dla niego czegoś takiego jak chłód.

Zaczął biec. Do przodu, uciekając w las przed każdym, kto mógł go teraz zobaczyć. Biegł coraz szybciej, i w końcu nawet nie zauważył, gdy pędził wśród drzew na czterech łapach.
Nikt nie był go teraz w stanie dogonić, jego sylwetka rozmywała się, ale biegł gładko, ledwo zostawiając jakiekolwiek ślady.
Teraz po prostu żył...

Może biegł na oślep, a może to instynkt podpowiadał mu kierunek. W każdym razie, wreszcie zatrzymał się dopiero nad tym samym klifem, z którego niegdyś spadł. Tym razem zdołał niemal bezdźwięcznie wychamować.

Teraz polana wydawała mu się prawdziwie piękna. Łuna księżyca padała na trawę, barwiąc ją na srebrną barwę. Chris położył się wtapiając się całkowicie w otoczenie. Zamknął odruchowo oczy, ale nie zmorzył go sen. Po prostu wyobrażał sobie, że jest tu z Mercy...

-Chciałbym, byś była szczęśliwa - wymsknęło mu się na głos jedno, krótkie zdanie.

Odruchowo wstał, przemieniając się w człowieka i rozejrzał. Był sam, nie musiał się martwić... A przynajmniej tak mu się wydawało...

***
Dzisiaj bez zbędnego przedłużania - zapraszam na inne moje produkcje. A poza tym, za 5 gwiazdek kolejny rozdział!

Qutorka ;**

Spróbuj mnie pokochać...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz