Rozdział 7

188 24 3
                                    

   -Wampiry - ponury głos Sama poniósł się echem po jadalni. Mercer zakrztusił się sprite'm.

-Co? - wykrztusił tłumiąc kaszel.

-Sam... Żartujesz, prawda? - zapytała cicho Mercy.

Nikt jej nie odpowiedział. Watacha zastygła w milczeniu, jedynie Chris nadal spokojnie jadł hamburgera.

-Powariowaliście? Przecież wampiry nie istnieją - prychnął odkładając posiłek.

Marcus zgromił go wzrokiem.

-Założę się, że miesiąc temu też powiedziałbyś, że wilkołaki nie istnieją - wycedził Sam podchodząc do stołu.

Oparł się na meblu i kontynuował:

-Dokładnie dwa dni temu trzy kilometry od naszej granicy narodził się Nowy lub Nowa. Nie mamy pewności, ale wytwarza bardzo silny zapach, więc nie możemy go zignorować.

Mercy poderwała się z drapieżnym błyskiem w oku.

-Więc zlikwidujmy pijawkę - uśmiechnęła się jadowicie, a coś w jej spojrzeniu przyprawiło białowłosego o dreszcze.

-Pokażmy krwiopijcom gdzie ich miejsce! - krzyknął z entuzjazmem Mercer.

Wśród watachy odezwały się głosy poparcia. Chris najpierw po prostu próbował przedrzeć się przez wrzaski, ale w końcu poddał się i nawet nie starał się być uprzejmy.

-Cisza! - ryknął jak najgłośniej umiał, ale nawet to w porównaniu z komendami Sama brzmiało jak pisk.
Mimo to wszyscy na chwilę zamilkli.

-Chodzi mi o to, że... - zaczął nieśmiało Chris. Wystąpienia publiczne nigdy nie były kego mocną stroną- Może przesuniemy trochę granicę i ustawimy jakieś patrole, po co od razu atakować?

Mercy uniosła brew.

-Chris, to nie jest zabawa - powiedziała ciszej - Wiem, masz prawo tego nie rozumieć. Ale w naszym i twoim świecie już nie ma miejsca na bezpieczeństwo i pokój. Nie, gdy do akcji wkraczają pijawki.

-Najlepszą obroną jest zawsze atak - podsumował Sam - Jutro wyruszamy na polowanie...

Znowu tam był. Nawet w snach musiał znowu stać na polanie. Ale wcześniej po prostu jeszcze raz to wszystko przeżywał, tym razem było inaczej.
Nigdzie nie widział watachy, nie czuł ich obecności. W powietrzu unosił się smak krwi.

Chris szedł przez chwilę po trawie, ale ani na chwilę nie posuwał się do przodu. Nagle poczuł przeraźliwy chłód, dobiegający zza jego pleców. Zaprzestał stawiania bezsensownych kroków i odwrócił się.
I wtedy powietrze przeciął przeraźliwy wrzask, powodując w jego uchu pisk.

-Chris! - kobiecy, oschły głos zamieniał się w skowyt.

Chłopak rzucił się do przodu, biegnąc w zwolnionym tępie i nagle poślizgnął się. Upadł w coś mokrego.

Czerwonego. Lepkiego... Podniósł wzrok i dopiero wtedy zobaczył ją.

Mercy luźno zwisała z ramion kogoś innego. Jej oczy były puste, a głowa odgięta na bok, odsłaniając szyję.

-Nie! - krzyknął Chris, ale dopiero wtedy zobaczył kto trzyma dziewczynę.

Szkarłatne tęczówki przysłonięte były średniej długości, rudymi włosami, które kiedyś były dla niego bóstwem...
Po sekundzie otrząsnął się z szoku i skoczył do przodu, ale było już za późno... Postać zbliżyła wargi do szyi Mercy. A następnie zatopiła je w jej skórze...

Chris obudził się z krzykiem. Jego oddech był przyspieszony do granic możliwości, a bicie serca było jedynym słyszalnym dźwiękiem w jego pokoju.

Chłopak podparł się na łokciach i policzył w myślach do dziesięciu, pragnąc się uspokoić. Wtedy zauważył, że nie wszystko w jego śnie było kłamstwem.

Mercy krzyczała.
Naprawdę krzyczała...

***
Podbijam stawkę - 11☆ = Next

Qutorka ;**

Spróbuj mnie pokochać...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz