Rozdział 13

155 20 3
                                    

Lasey ponuro usiadła na sofie, obejmując kolana rękami. Dlaczego musiała być zakochana w chłopaku, który codziennie może zginąć?

Sam westchnął i podszedł do lustra, by poprawić sobie włosy. Kątem oka spoglądał na swoją mate. Uniknęła jego wzroku.

-Dlaczego nie możesz być spokojniejszy? - odezwała się wreszcie dziewczyna, nie podnosząc wzroku.

Brunet kaszlnął i spokojnie przeszedł się po pokoju, próbując rozchodzić stres.

-Taki się urodziłem - wzruszył ramionami i sięgnął po koszulę, leżącą na podłodze.

Rudowłosa przewróciła oczami, jednak bez cienia irytacji.

-Ale możesz chociaż udawać, że wszystko jest normalne. Moglibyśmy wyjechać, odprężyć w Szkocji i żyć jak normalni... Ludzie - na ostatnie jej słowo Sam uśmiechnął się, co oznaczało, że naprawdę go rozbawiła.

Alfa nigdy się nie śmiał, nawet krótko. Na jego twarzy malowała się śmiertelna powaga. Może taki się urodził, a może coś utwierdziło go w tym stylu życia. Tego nigdy nie mówił.

-Dobrze wiesz, że nie możemy - pokręcił głową, a uśmiech zszedł mu z twarzy - Dzisiaj zginę albo ja, albo Chris. Albo ty, albo Mercy będziecie zrozpaczone. Trzeciego wyjścia nie ma.

Lasey na początku chciała zaprzeczyć, ale właściwie wiedziała, że jej chłopak ma racje. Jeden z nich dzisiaj umrze. Jedna więź zostanie zerwana. A wszystko z powodu walki, która odbędzie się za piętnaście
minut.

~~~~

Chris po raz setny przegryzł wargę, ale tym razem do krwi. Musiał się uspokoić, nie mógł się bać.
Woń i smak krwi wypływającej z rany otrzeźwił go natychmiast, uderzając w jego wysotrzone zmysły. Dlaczego? Znajdzie odpowiedź po walce. O ile z niej wyjdzie cało.

Mercy podeszła do niego i poprawiła mu kurtkę. Było zimno. Nie zdziwiłby się, gdyby zaczął padać deszcz.
Dziewczyna pochyliła trochę głowę, by być na wysokości swojego mate i posłała mu niepewny uśmiech.

-Masz to wygrać - powiedziała stanowczo- Wierzę w ciebie, więc proszę, nie zawiedź mnie.

Nie musiał nic mówić. Słowa w tej, jak i w wielu innych sytuacjach wydawały się zbędne, a nawet niepasujące. Instynktownie podniósł rękę i położył dłoń na jej sercu, wyczuwając jego przyspieszone serce.
Brunetka powtórzyła gest. Ich wzrok spotkał się bez najmniejszego wahania. Ich tęczówki były swoimi przeciwieństwami. Czarne oczy Mercedes i szkarłatny kolor należący do Chrisa. Przeciwieństwa. A jednak jedność. Tylko razem są w stanie ją stanowić.
Wtedy na plac zaczęli docierać inni członkowie watahy. Zaczęło się.

Grupa podzieliła się na dwa, nierówne fronty. Większy, ten, który popierał Sama i mniejszy - zwolennicy Chrisa. Których nawiasem mówiąc było jedynie trzech. Mercer, Colin i Mercy. Reszta była pewna zwycięstwa alfy.

Dokładnie w chwili, gdy Sam stanął naprzeciw białowłosego, z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Zbliżała się burza.

-Chris, pamiętaj, że... - odezwał się głośno Sam, ale nie dokończył zdania.

Musiał odbić pierwszy cios swojego przeciwnika. To była walka, a w walce nie było czasu na honor. Trzeba wykorzystać każdą przewagę.

Więc nie mówili już nic więcej. Sam zablokował szybki cios i odskoczył. Lasey i Mercy wstrzymały oddech.
Oboje przeciwników stanęło na dwóch przeciwległych krańcach prowizorycznej areny.

Deszcz padał coraz mocniej. Niebo pociemniało.
Wataha otuliła się ciaśniej kurtkami. Nikt nie szeptał. Nie miał odwagi.

Jednocześnie mężczyźni skoczyli na siebie, przemieniając się w locie. Zderzyli się mniej więcej po środku pola, a w tym samym momencie rozległ się pierwszy grzmot. Sam był większy. Wilk mocniejszej postury z łatwością zdominował zderzenie i gdy runęli na ziemię, to on przyparł mniejszego wilkołaka do błota.

Czarny wilczur obnażył wielkie kły. Srebrno-biały nie wzdrygnął się. Nie pokazał oznak strachu. Wierzgnął tylnymi nogami, sprawiając, że alfa na ułamek sekundy skoncentrował się na utrzymaniu kontroli. Ale ją stracił.

Chris zamienił się ponownie, i szarpnięciem zrzucił z siebie zwierzę. Wilk był od niego większy. Ale nie wiedział o jego dodatkowych zmysłach. Nie wiedział jak szybki może być wilkołak.

Sam wstał i wydał z siebie gardłowy ryk, nie powracając do ludzkiej postaci. Powoli, na ugiętych łapach zbliżał się do czerwonookiego, który w międzyczasie znalazł swój cel. Teraz musiał tylko czekać na atak.
Jednak Sam ociągał się z ofensywą. Wolał prowokowac do kolejnych starć siłowych, to była jego taktyka. Po kilku minutach wreszcie się zdecydował.

Chris wziął głęboki oddech i uskoczył dokładnie w momencie, gdy Sam był tuż przy nim. Wypełnił go ponownie ten dziwny rodzaj energii. Zrobił jedynie dwumetrowy rozbieg i wyskoczył na dwa metry w górę. Mercedes krzyknęła. Chłopak był za szybki. Ale w tym momencie, to się nie liczyło.

Białowłosy sięgnął ręką gałęzi najbliższego drzewa i obkręcił się na niej, wykonując kolejny skok.
Nie sposób go bylo przewidzieć. Srebrny wilk spadł na alfę z całym impetem, wbijając w jego ramię swoje kły. Sam krzyknął i wykonał obrót, chwytając wilkołaka w żelazny uścisk. Wszyscy uslyszeli donośmy trzask. Żebra...

Mercy wrzasnęła ponownie i rzuciła się do przodu, ale zatrzymał ją Mercer. Nie stracić panowania...

Chris nie zawył. Nie krzyknął i nie przemienił sie w człowieka. Nadal czuł w ustach smak krwi swojego dawnego przywódcy. Działał jak adrenalina. Skutecznie tłumił ból.
Chciał więcej. Chciał wbić swoje kły ponownie, tym razem głębiej. Zganił się w myślach. Nie teraz. Na razie trzeba wygrać.

Sam puścił go, rzucając na ziemię. Chris przetoczył się po błocie, nawet nie zauważając swojej przemiany. Podniósł głowę, ale nie wstał. Oblizał wargi.

-Zachowujesz się jak cholerna pijawka - splunął, samemu rozcierając ramię.

Zapach krwi stał się intensywniejszy.
Sam powoli podszedł do białowłosego.

-No i koniec - mruknął, krzywiąc się - Naprawdę twój honor był tego warty?

Mercedes wcisnęła głowę w ramię Mercera. Nie chciała na to patrzeć. Nie potrafiła.

-Mogę cię oszczędzić - kontynuował alfa.

-Nie masz nad nim żadnej władzy - rozległ się nagle głos za ich plecami.

Wszyscy odwrócili się, oprócz Mercedes, która cała zdrętwiała.
Chris uśmiechnął się mimowolnie. Xanthe. Teraz wydawała się wręcz błogosławieństwem.

-Krwiopijca - skomentował z obrzydzeniem Marcus - Naprawdę chcesz śmierci? Nieśmiertelność ci się znudziła?

Chris, to jest twoja szansa. Atakuj.

Tym razem jej posłuchał. Sam odwrócił się do niego plecami. Idealna okazja. Ostatnia.

Więc wstał i nie musiał wiele robić. Wymierzył najsilniejszy cios jaki potrafił w tył głowy alfy. Jego pięść zderzyła się z czaszką Sama, gniotąc ją w kilka sekund. Upadł. Z niemym okrzykiem na ustach.

Wszystko potem było piekłem. Wrzaski Lasey. Wilkołaki, które zaatakowały Xanthe. Nie broniła się. Ogień, który zapłonął rozświetlając las pomimo burzy. Wampirzyca się nie broniła. Reyna i Marcus chwycili ją pod ramię i zaciągnęli w stronę ognia. Chris zdrętwiał. Ból żeber dotarł do niego. Osunął sie na kolana.
I tak nie potrafiłby jej pomóc. Xanthe zraniła Mercedes. Po co więc teraz mu pomogła? Wampirzyca zaśmiała się szyderczo.

-Zabijcie mnie - wykrztusiła jadowitym tonem głosu - Pamiętajcie tylko jedno. On tez jest jednym z nas.

Wskazała na Chrisa. W następnej sekundzie już spłonęła.

***
Lubię pisac walki, heh.

Miłych wakacji, osobiście gdy to piszę, jestem już w pociągu do Kołobrzegu!

Qutorka ;**

Spróbuj mnie pokochać...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz