Głosy przeznaczenia

156 8 0
                                    

     Kylo Ren wrócił na statek, by spędzić tam noc. Zanim jednak położył się spać, medytował. Zagłębił się w Mocy, która spotęgowała wszystkie jego odczucia. Ciemna strona to emocje. Czuł każdą formę życia znajdującą się wokół niego. Niektóre z nich, największe ze skupisk energii, były istotami inteligentnymi, wrażliwymi na Moc. Jednak były nieliczne.

     Nagle usłyszał cichutkie wołanie. Podszepty wzywające go do ruszenia w drogę, do działania. Mimo że nie słyszał słów, odniósł wrażenie, że wie, czego od niego chcą. Otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Nie zobaczył nikogo. Cokolwiek te głosy chciały od niego, wołały go przez Moc. Pozwolił swojej świadomości popłynąć daleko poza miejsce jego pobytu. Szukał źródła głosów, a gdy go nie znalazł, wzdrygnął się. Wzywało go coś tak potężnego, że nie znajdowało się na Tatooine.

     Cały skumulowany w nim gniew ulotnił się, a jego miejsce zastąpił niepokój. Przez co, lub przez kogo był poszukiwany? 

     Przez długi czas po zakończeniu medytacji i położeniu się, nie dawało mu to spokoju. Przewracał się z boku na bok, a jego mózg pracował na podwyższonych obrotach, podsuwając mu coraz to nowsze możliwości. W końcu nie wytrzymał. Zerwał się z koi, wybiegł ze statku, włączając miecz świetlny, którego krwistoczerwone ostrze chwilę później zanurzyło się w pisaku. Wokół rozniósł się jego głośny, rozpaczliwy krzyk, zakłócający panującą ciszę.


     Kylo obudził się koło południa. Nie pamiętał, kiedy zasnął, jednak leżał teraz na ziemi, a nagrzany od słońc piasek boleśnie parzył go w plecy i ręce. Powoli podniósł się do siadu, krzywiąc się, gdy jego dłonie zetknęły się z rozpaloną powierzchnią lądu. Wstał i otrzepał szaty. Miał dość. Nadal słyszał upiorne szepty, które nie dawały mu ani chwili wytchnienia. Umysł Rena nie pracował już tak sprawnie jak wcześniej. Co więcej, możnaby powiedzieć, że nawet sprawował się gorzej. Wszystko zbyt późno do niego docierało, a reakcje Kylo były opóźnionie i powolne. 

     Po kilku minutach postanowił udać się do kantyny w Mos Eisley, by tam zaczekać na najemników. Gdy tam dotarł, powitał go ten sam ponury barman. Ren ciężko opadł na krzesło i westchnął głośno. Oparł się o blat i skinął ręką na mężczyznę obsługującego klientów. Ten niespiesznie podszedł do niego.

- Co podać?

- Mleko banthy. - Kylo rzucił pierwszą lepszą oferowaną przez kantynę rzecz.

     Gdy barman stawiał przed nim zamówienie, Ren złapał go mocno za rękę i szarpnął, sprawiając że tamten pochylił się nad stołem.

- Załatwiłeś? - szepnął.

     Mężczyzna otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.

- To byłeś ty? Wczoraj, w kapturze. Ten, co...

- Owszem - przerwał mu. - Coś ci nie odpowiada?

- Po prostu... Spodziewałem się kogoś starszego, niewyglądającego tak dziecinnie.

     Kylo analizował te słowa, powoli popijając niebieskie mleko. 

- Jakie to ma znaczenie? Liczą się umiejętności, nie wiek. A teraz ponawiam pytanie.

- Nikt nie będzie chciał pracować dla takiego wyrostka - powiedział swobodnie barman, jakby znów zapomniał o potędze rozmówcy.

     Ren poderwał się gwałtownie, uwalniając skumulowaną w nim Moc, która odrzuciła nieszczęsnego właściciela baru na przeciwległą ścianę i przewróciła kilkanaście stołów. Rycerz ciemnej strony doskoczył do przewróconego.

- Jesteś tego pewien? - wycedził.

     Tamten tylko słabo pokręcił głową, podnosząc się z ziemi. Ktoś chwycił Kylo za ramię i pociągnął do tyłu. Ten zachwiał się, ale nie wywrócił, i cofnął się kilka kroków wstecz. Momentalnie ochłonął.

- Chuba!* - zawołał nieznajomy, a gdy zobaczył wyraz niezrozumienia na twarzy Rena, dodał w basicu - spokojnie.


     Arana obudziło zdecydowanie zbyt mocne szturchnięcie w bok i głośny, natarczywy głos.

- Jot Er! Obudź się, do cholery! Musimy ruszać. - Nad nim nachylał się dowódca oddziału , który chyba jako jedyny posiadał jeszcze jakieś ludzkie uczucia i zachowywał odrębne myślenie. Reszta była jak bezmyślne maszyny - tyle, że mniej wydajne.

     Durino zamrugał kilkakrotnie, by uzyskać ostrość widzenia, po czym szybko odrzucił koc i zaczął zakładać niezbyt wygodną zbroję.

- Radzę ci się pospieszyć, Siedemset Trzynaście, bo inaczej spotka cię dotkliwa kara, którą niekoniecznie przeżyjesz. To nie jest misja, na której można pozwolić sobie na marnowanie czasu, jak do tej pory! - powiedział już odwrócony dowódca, ruszając  do wyjścia. Chwilę później Aran go dogonił i opuścili budynek.

     Na placu panował względny spokój, lecz wyczuwalne było spore napięcie. Brakowało jeszcze dwóch osób, które jednak niezwłocznie dołączyły do grupy. Promienie słońca próbowały przedrzeć się przez zanieczyszczoną atmosferę, dając bladą poświatę. Wiał mocny, chłodny wiatr.  Niebo było częściowo zachmurzone, przyjmując ciemnoszary odcień. Generał Hux stał z boku, rozmawiając z nowo przybyłym mężczyzną. JR-713 przekrzywił głowę w dość zabawny sposób i przyjrzał się uważnie tamtej dwójce.

     Informator, którego nazwiska Durino nie znał, był starszym mężczyzną o lekko zgarbionej sylwetce. Ubrany był w proste, ciemne szaty, a na ramiona zarzucił ciemnobrązowy, nieco zniszczony płaszcz. Zarzucony na głowę kaptur odsłaniał jedynie kilka kosmyków czarnych , poprzeplatanych pasmami bieli włosów. Emanowała od niego aura niepewności, na co wskazywały wyraźnie przygarbione ramiona. Mimo to Aran uznał go za osobę godną szacunku.

     Przy generale przybysz prezentował się niezbyt okazale. Armitage wyglądał jak zwykle nienagannie. Rude włosy zostały starannie ułożone, a JR-713 nie miał pojęcia, jak on tego dokonał. Mundur Huxa został wysuszony i ,o dziwo, prawie wcale się nie pomiął. Czarne buty były tylko nieznacznie ubrudzone błotem od strony podeszwy. Nie wyglądał na zmęczonego, a wyraz twarzy miał poważny i skupiony, z zainteresowaniem słuchał słów rozmówcy.

     Po szybkiej wymianie zdań ich rozmowa dobiegła końca. Zbliżyli się do grupy, lecz generał zdecydowanie wyprzedził kulejącego informatora, który musiał podpierać się na niestarannie wykonanej brązowej lasce. Na sposób jego poruszania mogły wpłynąć odniesione w przeszłości rany lub po prostu wiek i wykonywane przez lata zajęcie.

     Zatrzymali się dopiero tuż przed niezbyt zgrabnie uformowanymi szeregami szturmowców. Armitage zaczął przechadzać się przed pierwszym rzędem, równocześnie sprawdzając jego stan. Upomniał kilku z żołnierzy, którzy nieco wysunęli się przed swoich kolegów, po czym przemówił:

- Szturmowcy! Jeśli dopisze nam szczęście, w ciągu najbliższych kilku dni położymy kres istnieniu Ruchu Oporu! A wszystko dzięki wieściom przekazanym przez tego człowieka. - Wskazał dłonią na informatora. - Teraz wszystko zależy od was! Musimy upewnić się, czy nasz wróg naprawdę tu jest - Hux kontynuował już normalnym tonem, nie krzycząc. - Lecz tak liczna grupa będzie utrudniała sprawne przemieszczanie się. Dlatego część z was zostanie tutaj i w razie niepowodzenia będzie ubezpieczała odwrót. Pierwsze dwa szeregi, wystąp!

     JR-713 zaklął w duchu. Liczył, że uda mu się pozostać w tym teoretycznie bezpiecznym miasteczku. Jednak los chciał inaczej. Durino niepewnie postawił przed siebie jedna nogę. Potem drugą - lewą - i dołączył do niej prawą. W głębi duszy czuł, że to nie będzie szczęśliwa wyprawa.


*     *     *

*Chuba! - w jęzuku huttyjskim znaczy: hej, ty!

Star Wars - Pragnienie zemsty czyni ślepymOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz