ROZDZIAŁ 11

662 70 7
                                    

-Clarke! - głuchy odgłos, odbijał się echem, ledwo docierając do narządów słuchowych dziewczyny - Hej Clarke! - poczuła szarpanie za ramię - Clarke wracaj na Ziemię.

-Co? - wreszcie ocknęła się z głębokiego zamyślenia, zapominając gdzie się znajduje.

-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? - Raven zapytała z gniewnym wyrazem.

-Słucham... coś mówiłaś? - blondynka podrapała się po czole.

-Clarke? Co jest? Ostatnio jesteś jakaś nieobecna.

-Wszystko okej, przecież słucham - Griffin przeciągnęła się na krzesełku i otworzyła zeszyt, po to, aby bazgrać po marginesie.

-Właśnie zauważyłam - Reyes była lekko oburzona jej zachowaniem, ta zdążyła opowiedzieć jej nową historię o nauczycielce matematyki, a ona myślała o niebieskich migdałach.

-Zakochałaś się? Czy co? - dodała rozbawiona Octavia, pierwszy raz widziała Clarke w takim transie. Faktem było, że blondynka przez ostatni tydzień chodziła naburmuszona jak Grumpy Cat.

Od feralnego wydarzenia minęło dokładnie siedem dni. Clarke nie spotkała brunetki przez ten czas, albo sama starała się tego uniknąć. Pierwszego dnia, długo myślała nad tym co się stało, ale z czasem Lexa stawała się jej, coraz bardziej obojętna. Unikała również konfrontacji z matką, która prawdopodobnie wypytywałaby o przebieg "rozmowy". Zajęła się codziennymi sprawami, próbując zatuszować swoje własne myśli, które niestety, kręciły się wokół tej rozwścieczonej bestii, która nieomal ją pobiła. Nie wiedziała dlaczego tak się dzieje. Lexa była jej obojętna do granic możliwości, a jednak zaprzątała jej głowę, nawet w minimalnym stopniu. Na każde najmniejsze bodźce reagowała lekko nerwowo. Nie zakochała się, wręcz przeciwnie. Do takiego stanu doprowadzała ją myśl o tym, że ktoś potraktował Griffinową godność w tak agresywny, nieuzasadniony sposób. Było jej z tego powodu przykro. Każdemu na jej miejscu by było. Nie jest przecież z kamienia, a to dotknęło ją naprawdę mocno. To, że człowiek, wysyłał jej sympatyczne sygnały, które okazały się być, udawane?

Zadzwonił dzwonek. Wszystkie wróciły do pokoju. Clarke jedynie, miała swoje plany na kolejne godziny. Ubrała stary t-shirt i poszła do pracowni. Liczyła na to, że tam zazna mentalnego spokoju. Przez kolejne trzy godziny próbowała namalować coś sensownego, ale jedyne co wychodziło spod jej ręki, to abstrakcyjne mazy. Tego dnia jej wena i wyobraźnia wzięły urlop chorobowy. Nerwowo poruszała pędzlem w dół i w górę, na ukos i na wskroś. Po chwili zatrzymała dłoń i energicznie uderzyła w płótno, robiąc dziurę na środku kolorowego tła. Wcale nie żałowała i tak dzieło było nieudane. Tylko, czy tego było jej trzeba? Wyrzucenia z siebie niechcianej, złej energii na coś innego? Po tym incydencie postanowiła wrócić. Kierowała się do pokoju, ale czuła, że musi jednak załatwić pewną sprawę.

Zapukała w jasnobrązowe drzwi, czekając aż ktoś łaskawie je otworzy. Zapukała ponownie, czekając na jakikolwiek szelest. Wreszcie usłyszała kroki w swoją stronę i dźwięk naciskanej klamki. Stała z założonymi rękami, patrząc beznamiętnie na osobę po drugiej stronie.

-Clarke... wejdź, proszę.

-Cześć mamo - wypowiedziała, leniwym głosem, wyminęła kobietę i rozsiadła się na jasnozielonym fotelu. Abby zamknęła za sobą i oparła się o biurko.

-Wiesz coś o... - nie dokończyła, bo Clarke od razu jej przerwała, nie chciała rozmawiać o tym w tej chwili.

-Nie - wypaliła krótko - Jestem tutaj w innej sprawie - powiedziała, spoglądając w okno.

MEMORIESOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz