Nie omijajmy prawdy

8 0 0
                                    

Wszedłem do hotelu pełen nadziei, że nie czeka na mnie policja przez to, co wydarzyło się nad ranem. Lucas uśmiechnął się do mnie, a w recepcji siedział Rakesh. Wziął wszystkie zmiany Klary, która według plotek poszła na zwolnienie chorobowe, jednak nikt nie mógł się do niej dodzwonić. Miałem pokerową twarz, gdybym teraz grał, to nikt by nie poznał, że mogłem mieć nawet streeta. Jedyne co można było z niej wyczytać, to brak orientacji, ponieważ po raz pierwszy przyszedłem w innym czasie do hotelu niż była moja zmiana. Przywitałem się ze wszystkim i ruszyłem od razu do archiwum, musiałem przecież odnaleźć prawdę, niczym Sherlock Holmes. Miałem na to tylko dwa dni, gdyż wtedy wracał szef do hotelu. Rakesh zapytał, czemu idę do archiwum. Obawiałem się tego pytania, jednak na szybko odpowiedziałem, że prosił mnie o to kierownik. Według moich zeznań musiałem wywieźć niektóre dokumenty do kotłowni, w celu ich spalenia. Hindus zaakceptował tę informację od razu, bez żadnych zastrzeżeń. 

Otworzyłem archiwum. Na podłodze nadal leżała nieruchomo Klara w tym samym ubiorze, w którym mnie przywitała nad ranem. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie pracować w jej towarzystwie, ale naoglądałem się tyle horrorów w życiu, że bałem się, iż wstanie i znowu zapragnie mnie zabić. Podszedłem do Joshua'y i zapytałem, gdzie mamy jakieś taczki. Zaprowadził mnie i ładnie mi je przygotował. Pracował u nas jako ogrodnik, więc wiedział, jakich rzeczy potrzebował. W prezencie otrzymałem od niego dodatkowo worek na dużą ilość papierów, by nie musieć uważać na wiatr, jak będę wyjeżdżał poza budynek. Grzecznie podziękowałem i zabrałem się do podjechania nimi pod archiwum. I wtedy napotkał mnie pierwszy, poważny problem, ponieważ do tego pomieszczenia prowadziły schody w dół. Po przemyśleniu tego, postanowiłem, że zapakuję ciało Klary do tego wielkiego, czarnego worka i szybko zaniosę ją do taczki, po czym wszystko wywiozę. Myślałem, że kotłownia była dobrym miejscem, ponieważ nie patrzono na to, co się paliło. 

Taczkę pozostawiłem przed schodami do archiwum. Otworzyłem pomieszczenie i zabrałem się do szybkiego pozbywania się niepotrzebnego już ciała. Na szczęście Klara nie należała do ciężkich osób i z niewielkim użyciem siły mogłem zapakować ją do worka. Czułem się jak rzeźnik, który pakuje mięso i szykuje je do wywiezienia dalej, aby później mogło ono zagościć na naszych stołach, a my bezrefleksyjnie je spożyjemy. Podniosłem ją i zaniosłem na taczkę. Nikt nie przechodził, więc czułem, że dalej będzie tylko lepiej. Przejechałem przez cały hol, uśmiechając się do Rakesha, który stwierdził, że ostatnimi czasy miałem dużo pracy w hotelu. Miałem, ale gdyby tylko wiedział jakiej, to czym prędzej zadzwoniłby na policję. Dla jego komfortu psychicznego lepiej było, aby nie miał pojęcia o niczym. Otworzyłem drzwi do kotłowni i wszedłem tam z taczką. Było tam strasznie gorąco, co najmniej czterdzieści stopni powyżej zera. Wszyscy wiedzieliśmy, że w tym temacie nie spełniamy odpowiednich wymogów, ale żaden z nas nie chciał stracić pracy, więc siedzieliśmy cicho i po prostu pracowaliśmy. W piecach ciągle się coś paliło, a na straży niegasnących płomieni stał Jorge. Umięśniony, wysoki blondyn. Aż dziw brał, że jego włosy nigdy nie zostały zabrudzone przez różne opary. O takiego faceta zabijały się kobiety. Piękne jasne oczy, nienaganna fryzura, plecy szerokie i dobrze zbudowane. Nie wspominając o jego wyrzeźbionych jak u atlety nogach. Podszedł do mnie i przywitał się bolesnym dla mnie uściskiem dłoni. Po jego pytaniu, co mam w worku, odpowiedziałem, że dużą ilość dokumentów, którą szef kazał jak najszybciej spalić. 

- Teraz mam dużo rzeczy, ale daj. Może podzielę to na partie i co jakiś czas wrzucę do pieca. - Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Szybko się otrząsnąłem i odpowiedziałem, że z polecenia kierownika ten worek miał zostać wrzucony od razu po moim przyjeździe do kotłowni. Jorge spojrzał na mnie i wymienialiśmy się tak swoimi zdaniami dobre piętnaście minut, do momentu aż strażnik płomieni zauważył, że w jednym piecu gaśnie płomień. Zgodził się wrzucić mój worek do niego, ale zrobi to za dziesięć minut, jak jeszcze bardziej wyciszy się żar paleniska. Poczekałem z nim na wszelki wypadek i poprosiłem, by nie wyjmował zawartości. Niechętnie to uczynił. Podziękowałem jemu za współpracę i wyszedłem z kotłowni. Przyjemnie było odetchnąć świeżym powietrzem. Wiatr delikatnie poruszał moimi włosami, a ja mogłem zabrać się do powrotnej drogi z taczkami, które oczywiście oddałem ogrodnikowi. 

Pokój 605Where stories live. Discover now