8. Płetwy i ogony

11 3 1
                                    


Źle ze mną, nie da się ukryć. Wypadłam za burtę, a silny szkwał zepchnął łódkę braci Andreas daleko ode mnie, nawet jej nie widzę. Fale przechodzą jedna za drugą, zalewają mnie, miotają w tę i nazad jak lalkę. Jestem przemoczona do ostatniej nitki, nałykałam się wody i czuję kompletne oszołomienie. Przynajmniej nie muszę się już martwić, że się zamoczę. Ale za to hipotermii lepiej nie lekceważyć.

Z upływem czasu wiatr słabnie, ale niewielkie to pocieszenie. Ktoś musi mnie w końcu znaleźć! Kenny i Billy na pewno mają jakiś system alarmowy, DSC czy jak to się tam nazywa, i zaraz wezwą pomoc. Pod warunkiem, że sami wyszli z tego cało... I pod warunkiem, że nadal jestem w tym samym miejscu, w którym byłam, kiedy wypadłam, bo fale mogły mnie znieść gdzieś dalej. Mój telefon został pod pokładem, razem z całą torebką, a zresztą gdybym nawet miała go przy sobie, to do tej pory już dawno stałby się bezużyteczny. W dodatku nadchodzi zachód słońca...

Próbuję trochę podpłynąć niewydarzonym kraulem, ale szybko opadam z sił. Nigdy specjalnie nie lubiłam lekcji pływania i teraz mam za swoje. Zresztą widoczność jest tak beznadziejna, że nawet nie wiem, z której strony mam ląd – a nuż właśnie się od niego oddalam?

- Ratunku! – wołam, choć nie mam większej nadziei, że ktoś mnie tu usłyszy.

No to klops. Nie mam siły i nie mam pojęcia, co robić. Jedyne, co mi pozostało, to wierzyć, że naprawdę pomoc się pojawi... Z każdą falą, która uderza mnie w twarz i na moment odbiera wzrok, przechodzą mnie dreszcze – czyżby to już była ta ostatnia, która pośle mnie w odmęty?

- Wy słyszycie? Gdzie ona? – dobiega mnie nagle głos. Ma dziwną, nosową barwę, która wcale a wcale nie działa na mnie uspokajająco.

Rozglądam się, ale nikogo nie widać. Właściwie nie potrafię nawet określić, z której strony on głos dochodzi...

- Ona tam – odpowiada drugi, chrapliwy głos. – Już widzę.

- Ładno. Pojechali!

Dociera do mnie, że słyszę te głosy w swojej głowie! Czyżbym, na domiar złego, zaczęła tracić rozum?!

- U-ha! U-ha! – rozlegają się synchroniczne okrzyki.

I wtedy nagle je dostrzegam. Z południowego zachodu, od strony słońca, pędzą, wyskakując naprzemiennie nad wodę, potężne, czarno-białe sylwetki o trójkątnych płetwach grzbietowych. Nigdy jeszcze dotąd nie czułam takiego przemieszania zachwytu z lękiem. Orki! Piękne bestie, i śmiertelnie niebezpieczne. I to aż trzy!

Zaraz, czy one płyną w moją stronę? Skręcają, już nie wyskakują, tylko suną jednostajnie, ich płetwy, bardziej obłe niż u rekinów, przecinają wodę. Im bardziej się zbliżają, tym lepiej ogarniam ich ogrom. Ze dwie-trzy tony od sztuki będą na pewno!

Jedna z orek, najszczuplejsza (ale i tak potężna), podpływa powoli i trąca mnie nosem.

- Czełowiek – słyszę w głowie chrapliwy głos, pobrzmiewający rozczarowaniem. – A ja już myślał, że ciołka.

- Bo to jest czełowiecza ciołka, mądralo! – kontruje trzeci, którego dotąd nie widziałem. – Nie widzisz, że ma cycki?

Czy ja oszalałam, czy naprawdę słyszę, jak orki rozmawiają między sobą? Na pewno oszalałam, przecież gdyby nawet rozmawiały, to za pomocą ultradźwięków...

- Co robić, Fiodor? – pyta trzeci.

Największy osobnik podpływa bliżej i wystawia głowę nad powierzchnię wody, żeby mnie sobie obejrzeć. Źle mu z oczu patrzy, na pysku ma krzyżujące się blizny, a jego płetwa grzbietowa jest z tyłu wyszczerbiona. Na pewno załatwił niejednego rekina.

Waleń Mojego SercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz