23. Iluminaci

2 0 0
                                    


Kiedy Devlin podwozi mnie pod dom, jest już po jedenastej. Od ulicy dom wygląda na zupełnie ciemny. Otwieram drzwi i staram się jak najciszej wejść do środka, ale Zapper, jak zwykle w takiej sytuacji, oczywiście biegnie do mnie, drąc mordę, jakby to sam listonosz przyszedł. Muszę go pogłaskać, żeby się uspokoił.

Na piętrze światło pali się tylko w jednym pokoju. Ojciec siedzi przy biurku i medytuje nad rachunkami.

– Cześć, tato – rzucam do niego.

– Dobry wieczór, Laurie – odpowiada, odchylając się na siedzeniu. – Mam nadzieję, że tym razem nie wybił ci ktoś zębów, ani ty komuś?

– Ale tato...

– No co? Zgodzisz się chyba, że jeszcze nie było takich wakacji. Wychodzisz z domu i nie wiadomo, z czym wrócisz! Czasami się zastanawiam, czy to jest rzeczywistość, czy może czytam rękopis jakiejś kopniętej powieści Charliego Courtneya. Drżę na myśl, że zaraz zostaniesz artystką!

Raczej ironizuje niż się gniewa, a za sprawą jego porównania wybucham śmiechem.

– Jak z powieści Charliego? – powtarzam. – A to dobre, tato! Na szczęście to był tylko Devlin.

– No, to przynajmniej ktoś na poziomie. I chyba poważnie cię traktuje.

– Chyba – zgadzam się w całej rozciągłości.

Nie dane jest mi spokojnie się wyspać, bo już po szóstej rano dzwoni telefon. To krejzolka Ashley.

– Nie widzisz, która godzina? – mało przyjaznym tonem wrzucam w telefon niewyspane wyrazy. – Co cię ugryzło, że dzwonisz akurat teraz?

– Sumienie, Laurie – słyszę z tamtej strony. – Sumienie mnie ugryzło. Byłam dla ciebie niepotrzebnie chamowata, przepraszam.

Taki rozwój wypadków jest tyleż miły, co zaskakujący. Co mogło sprawić, żeby Ashley nagle zmieniła zdanie? Najłatwiej założyć, że foch się skończył, bo przestał istnieć do niego powód.

– Nie rozmawiałaś może z Maćkiem? – pytam dla pewności. – Co ci nagadał na mój temat?

– Skąd wiesz, że coś nagadał?

– Bo już ja go znam. A przede wszystkim znam ciebie.

– Nic takiego, że... zabujał się w tobie, ale zrozumiał... Nie, nie będę ci mówić! Po prostu powiedział, że jestem ukrytym diamentem tego miasta! I że najwyższa pora, żeby jakiś chłopak mnie w końcu docenił i to będzie właśnie on!

– Dobra, życzę ci z nim dużo szczęścia – odpowiadam sennie, rozłączam się i odkładam telefon, aby wrócić do kraju Morfeusza.

Śniadanie jemy w trójkę, bo tym razem tata idzie do roboty dopiero na popołudnie, a ja mam wolne – pierwszą zmianę obsługiwać będą Amanda i Sergio. Planuję posiedzieć w domu i na przykład coś poczytać, żeby pogryziona noga trochę mi odpoczęła. Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z Devem, ale dziś to niemożliwe, miał znowu wyjść w morze. Muszę czekać następnego dnia.

Wtem rozlega się dzwonek. Pies zaczyna natarczywie szczekać.

– Kogo to nosi o takiej porze? – zastanawia się ojciec. – Na listonosza za wcześnie.

Wychodzi do przedpokoju, po chwili słyszę skrzypienie drzwi.

– Dzień dobry! – odzywa się głos skądś mi niepokojąco znany. – Czy zastanawiał się pan kiedyś, w jaki sposób znaleźć prawdziwy pokój i bezpieczeństwo?

Waleń Mojego SercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz