dolus /do.lus/
{ noun masculine }
sprytne działanie mające na celu oszukanie kogoś
Dzisiaj wielka impreza! Cudowna, niepowtarzalna impreza u Gee. Cóż, wszyscy, którzy byli zaproszeni bardzo się cieszyli. Jedyną osobą, która chodziła załamana był nie kto inny jak Mikey. Co prawda Pete zapewnił go, że po całej imprezie zostanie i pomoże mu wszystko ogarnąć i pozbierać wszystkich pijanych ludzi (chociaż część zapewne nie będzie piła w ogóle albo wcale ze względu na swój wiek).
- Zobaczysz Miks, będziesz się tam dobrze bawił. – powiedział Dallon, popijając sok. To chyba ulubiona czynność Weekesa na lunchu, pić sok.
- Jeśli według Ciebie sprzątanie pijanych dwudziestoletnich kolegów mojego brata jest świetną zabawą to ja dziękuję bardzo, ale wysiadam z tego wagonika!
- Nie będzie tak źle jak myślisz. Poza tym na pewno pomożemy Ci ogarnąć potem mieszkanie, prawda?
- Taa, ale mimo wszystko, ten...
- Hałas i chaos. – dokończył za niego Pete, wciskając w usta wyższego swoja bułkę z kurczakiem. - A Wy panienki przyjdziecie dzisiaj?
- Czemu mielibyśmy nie przyjść? Czekam na jakieś śmieszne momenty. – uśmiechnął się Brendon, szturchając delikatnie Ryana, który nie był w stanie przez to ugryźć swojej kanapki.
- Daj mi zjeść, Urie. Albo wsadzę Ci tę kanapkę w... gardło. Głęboko w gardło. – fuknął, odsuwając się kawałeczek, żeby wreszcie zjeść. Brunet od razu owinął swoje ramiona wokół talii młodszego i otworzył swoją buzię, opierając się o jego bark. Ross parsknął, przeżuwając powoli, by przypadkiem się nie udławić.
- No czekam aż wsadzisz mi tę kromkę w gardło. Głęboko.
- Szkoda mi kromki, smaczna jest. – przełknął wreszcie i cmoknął Uriego w policzek. Ten tylko uśmiechnął i zabrał za jedzenie swojego posiłku. Ryan naprawdę był uroczy, rumienił się nawet na zwykłe cmoknięcie, w dodatku z jego strony. Brendon zastanawiał się długo czym zasłużył sobie na tego człowieka, ale wciąż nie znalazł odpowiedzi. Po prostu cieszył się tym co ma, a raczej tym kogo ma.
- Czerwona czy niebieska? Bren! Czerwona? Czy może jednak niebieska? – Ryan przykładał do siebie siódmy raz te same koszule, zastanawiając się czy iść w czerwonej czy niebieskiej. Zielona jest tylko do szkoły albo na luźne wyjścia!
- W obu wyglądasz idealnie. Jak dla mnie możesz iść całkiem nagi, i tak będziesz idealny. – Urie wreszcie wstał z łóżka i stanął lekko na palcach by oprzeć swoja głowę o bark młodszego.
- Czyli czerwona. – Brendon tylko westchnął i odpowiedział:
- Czerwona. – chłopak uniósł Ryana i klapnął z nim na łóżko, zmuszając go do wypuszczenia koszuli z rąk.
- Jesteś naprawdę głupi. – Ross zaśmiał się, poprawiając swoją koszulkę , która nieco się podwinęła. Brendon strzepnął jego dłoń i uniósł materiał jeszcze wyżej, przygryzając lekko brzuch chłopaka.
- Może jednak nie pójdziemy, co? – mruknął, zasysając się na boku ciemnookiego.
- Może jednak pójdziemy? – szatyn podciągnął drugiego wyżej, gładząc jego plecy.
- To się zbieraj. – złączył ich usta w mokrym pocałunku i zszedł z chłopaka, poprawiając swoja koszulkę.Ryan siedział na imprezie z Brendonem już dobre dwie godziny i szczerze mówiąc... tak, Mikey miał rację. Starsi koledzy Gee i Franka naprawdę potrafili nawalić się w godzinę, bo z tego co mówił im przyjaciel to tyle tam właśnie siedzieli. Niestety, Shawn też tam się pojawił. Nikt do końca nie wiedział jak, ale nikt też nie miał odwagi go wywalić. A większości chyba to całkowicie zwisało.
- Miks, co odwala właśnie Gerard?
- To? – wskazał na swojego brata, który... cóż... jeszcze chwila, a nie będzie się tylko całował z Frankiem na wielkiej, czarnej kanapie. – To norma, ale Ci idioci wciąż nie są razem.
Młodszy Way tylko machnął ręką i przybrał grymas obrzydzenia, kiedy ręka jego brata znalazła się w spodniach Iero. Cóż, trauma do końca życia, kiedy widzisz gdy Twój brat stara się dostać do rozporka swojego najlepszego przyjaciela.
- Czasami cieszę się, że jestem najmłodszy z mojego rodzeństwa i nikt już z nami nie mieszka. – powiedział Brendon, śmiejąc się razem z Ryanem. Atmosfera była naprawdę miła, Ryan bawił się dobrze słuchając Misfits, które grało gdzieś w tle. Spodziewał się, że więcej osób będzie pijanych, że więcej osób będzie się już taczało czy walało po podłodze. Ale wbrew pozorom wszyscy... no, wszyscy znajomi Ryana byli jeszcze trzeźwi i raczej w takim stanie zostaną. Taa, wszystko było pięknie do póki Orzechowski, kuzynka Shawna i za razem jedna z tych upierdliwych lasek podbijających do Brendona nie pojawiła obok jego ukochanego.
Ugh, jakże Ryanowi nie podobało się to jak ta durna niunia, Sarah, gapi się na jego chłopaka. Raz się pytałaś kobieto o randkę, powiedział nie, pomyślał Ross, patrząc ze znudzenie m na gadającą dwójkę. Nie miał pojęcia czemu Brendon w ogóle jeszcze z nią rozmawia! W końcu brunet wrócił do Ryana, przynosząc mu coś do picia, w ręce trzymając jakiś papierek, dosyć spory.
- Sarah się wyprowadza. Dała mi to do podpisania. Potrzymasz? – podał chłopakowi szklankę i podpisał się na wielkiej kartce. Beebo? Naprawdę? Ryan jeszcze bardziej zaczął nienawidzić dziewczyny. – Idę to oddać, poczekasz? – Ross tylko siknął głową, uśmiechając się sztucznie. Na pewno nie będzie czekał. Kiedy Urie zniknął tylko za tłumem ludzi, Ryan od razu poszedł za nim, odstawiając swój sok żurawinowy na parapet. W tłumie zobaczył sylwetkę swojego chłopaka, który stał przy ścianie, a do jego twarzy przyssana była Sarah. Nie czekając na rozwój akcji podszedł do Uriego i powiedział na głos:
- Świetnie się bawisz. Naprawdę. – prychnął i obrócił się na pięcie, nie słuchając w ogóle starszego. Liczył, że Brendon jest inny, liczył, że nie złamie mu serca. Ale to chyba największa pomyłka w jego życiu. Ryan wybiegł z tłumu ze łzami w oczach, nie słuchając nawoływania starszego.
- Zadowolona jesteś z siebie!? – krzyknął Brendon, odpychając od siebie dziewczynę. Cholera, naprawdę trzeba było zostać w domu a nic takiego by się nie stało.
- To nie tak! Pójdę to wyjaśnić! Shawnie powiedział, że chciałeś ze mną gadać, że powiedziałeś mu to na treningu. Podobno Ross złamał Ci serce i szukasz pocieszenia. – tłumaczyła się brunetka, idąc u boku starszego. Ten zatrzymał się gwałtownie i wycedził przez zęby:
- Więc mu to ładnie wyjaśnisz. Na przyszłość, nie rzucaj się na kogoś jeśli Ci na to nie pozwoli.
Brendon doskonale wiedział, że Ryan poszedł prosto do swojego domu. Zawsze tak robił, kiedy czuł się źle. Dom był dla niego czymś w rodzaju świątyni, gdzie mógł się ukryć przed całym światem, nawet przed samym sobą. Zamykał się wtedy w swoim pokoju, kładł na ziemi i myślał. Sarah zarzekła się, że też chce to wyjaśnić i jedzie ze starszym chłopakiem, chociaż ten był nastawiony bardzo negatywnie. Dzwonił wcześniej do Rossa, wysłał kilkanaście wiadomości, ale młodszy tylko je odczytywał. Chłopak stanął pod drzwiami i zapukał mocno, nigdy tak nie pukał. W zasadzie nigdy nie pukał, zawsze wspinał się po drzewie, które rosło na posiadłości. Usłyszał nieco zachrypnięty głos Ryana, który krzyknął „minuta!". Drzwi się otworzyły i Brendon zapomniał języka w gardle. Co ma powiedzieć? Co ma zrobić? Był totalnie w dupie.
Od autorki: NIE, NIE CHCIAŁAM ROBIĆ DRAMY, ALE CHCIAŁAM TO PCHNĄĆ DO PRZODU. Także jeśli ktoś chce dramy czy coś to nie w tym ficu, raczej w innym.
Jak tam u Was? Dobrze?
Miłego dniaa <3
CZYTASZ
Settle in Seattle || Ryden ✔️
Fanfiction"- Jesteś bardzo pijany, Ryan. Bardzo bardzo. - odparł, głośno wypuszczając powietrze. - Miejmy nadzieję, że jutro nie będziesz pamiętał. - Chcę pamiętać. " Nudne wycieczki po Seattle potrafią okazać się bardzo wartościowymi i niezapomnianymi.