Chapter XVI

503 66 20
                                    

devotio /deːˈwoː.ti.oː/
{ noun feminine }
wierność, poświęcenie określonej sprawie, idei lub osobie 



            Po czarnym stoliku potoczył się czerwony lizaczek. Brendon chwycił go w ostatnim momencie i wsadził szybko do buzi, uśmiechając się niewinnie.

- Wracając do tematu panowie, mówię Wam, musimy z nim coś zrobić. – Dallon klepnął się ręką w udo, patrząc na wszystkich zebranych. Czyli na Mikeya, Pete, Franka, Gerarda, Brendona i Ryana. – To już przechodzi ludzkie pojęcie! Cymbał się uwziął na biednego Ryro.
- To racja, ta próba rozwalenia waszego związku była przegięciem – Pete zwrócił się w stronę dwójki, która siedziała w swoich objęciach na ogromnej kanapie. Ross tylko machnął ręką, chwytając za swojego pada i kontynuując rozgrywkę.
- A ja wam powiem, że coś wiem. – zaśmiał się Frank, zwisając głową w dół z kanapy. – Kojarzycie tego ziomka... taki czarny, no, Gee, jak on się nazywa? Ten ze śmiesznym nazwiskiem!
- Bosak? – zaśmiał się czerwonowłosy, wciskając chrupki w siebie.
- Tak! Bosak!
- Co z tym Bosakiem? – powiedział Mikey, chwytając za drugi kontroler . – Hej, ja biorę Ninę!
- Chyba w snach! – prychnął szatyn, potwierdzając swój wybór krzyżykiem.
- Okeej, tak się bawimy? To ja biorę... Jun!
- No więc Bosak przyjaźni się z Morrisem. Miał kuratora za jakieś sterydy. A ptaszki mi doniosły, że Bosak znowu się w to wpakował i zaopatrza też Morrisa.
- No jasne! – Brendon palnął się w czoło, wyciągając lizaka z buzi. – To by wyjaśniało dlaczego jego wyniki się tak poprawiły. Ostatnio z ciekawości byłem zobaczyć jak tam stoją statystyki chłopaków i wszystkie sprawdziany wydolnościowe Shawna się znacznie poprawiły. Zdziwiło mnie, żeby zrobił taki postęp w tak szybkim czasie. – Urie objął młodszego w pasie, całując go szybko.
- Słodko smakujesz przez ten lizak. – zaśmiał się, starając sobie przypomnieć jakieś podstawowe juggle postacią, którą aktualnie grał.
- Ale co na, to da? Nie mamy na to dowodów. – westchnął Pete. I tutaj od wczoraj różowowłosy chłopak miał rację. Mieli tylko domysły i plotki, zero faktów.
- Poszukamy. Pokręcimy się trochę w ich otoczeniu, trenerowi zwinie się kluczyki od szafki, nóż widelec coś pyknie. – powiedział najwyższy, przeciągając się na fotelu.
- Jedno jest pewne, coś na pewno z tym zrobimy. Nie odpuszczę gnojowi.
- Ja też! Ha! Ha, ha, HA! – Ryan uniósł ręce w geście zwycięstwa i cmoknął bruneta w policzek, wystawiając język młodszemu Wayowi. Cóż, ten wieczór naprawdę będzie ciekawy.


            Ryan leżał na wielkim łóżku w samych bokserkach, głaszcząc starszego chłopaka po głowie. Brendon leżał na klatce piersiowej młodszego, rysując na jego ciele jakieś wzory. W tle leciało właśnie „Everybody Hurts" kiedy w pewnym momencie utworu Urie zapytał:
- Co z twoim tatą? Masz jakieś informacje? – Ryan pokiwał przecząco głową, nie przestając bawić się włosami chłopaka.
- Nic. Zero informacji. Byłem tam ostatnio i stwierdzili tylko, że nie prędko go wypuszczą. O ile w ogóle zdążą do wypuścić. – brunet już nic więcej nie powiedział, tylko przysunął się do góry i ułożył jedną dłoń na policzku Rossa, chowając twarz w zagłębieniu szyi.
- Zostań tutaj. Nie wracaj do domu. Moi rodzice już kiedyś ci to proponowali.
- Wolę... wolę go pilnować. Wolę mieć chociaż małą kontrolę nad nim. Brenny? Zaśpiewaj mi.
Urie uśmiechnął się, samemu przymykając swoje oczy. Obok nich w roku śpiący Bogart, zawinięty w swój ulubiony kocyk.
- Take comfort in your friend, everybody hurts. Don't throw your hand, oh, no. Don't throw your hand if you feel like you're alone, no, no, no, you are not alone.
- Masz taki anielski głos. – mruknął szatyn, uśmiechając się przez smutek, który tak doskonale było widać w jego oczach, nawet w ciemnym pokoju. W zasadzie nic by mu nie szkodziło zamieszkać u Brendona. To tylko dwa lata, tak? Ale czuł, że mimo szczerej nienawiści do całej tej sytuacji nie może się poddać. Pilnowanie jego ojca to jego jedyne zadanie... jedyne poważne zadanie.
- Brendon! Pomóż mi! – odezwał się ojciec na dole, wołając starszego. Urie otworzył oczy i leniwie wstał z łóżka, cmokając Ryana w czoło.
- Zaraz będę. – uśmiechnął się w futrynie, po chwili znikając za drzwiami.


- Ryan! Dziecko, jak dobrze Cię widzieć. – starszy Urie przywitał chłopaka uściskiem. Boyd naprawdę uwielbiał Rossa, uważał, że chłopak był wyjątkowo grzecznym i mądrym młodzieńcem. Uważał go jak członka rodziny, a w momencie, kiedy Brendon powiedział mu, że czuje do szatyna coś więcej ucieszył się, że jego syn znalazł sobie kogoś naprawdę odpowiedniego dla niego. Ryan odwzajemnił uścisk, witając się cicho z mężczyzną. – Mam coś dla Ciebie, dlatego Cię zawołałem. - podał szatynowi torbę z Ralpha Lorena. Chłopak wyciągnął z niej czerwoną koszulę, za którą pan Urie zapewne zapłacił majątek. Młodszy otworzył szerzej oczy i spoglądał to na Brendona, to na jego ojca. – Pamiętasz jak byłeś tutaj to zalazłem ci koszulę. A dzisiaj byłem odbierać garnitur i zobaczyłem tę koszulę. Od razu pomyślałem o tobie!
- Bardzo mi miło proszę pana, ale nie mogę tego przyjąć. Przecież moja koszulka kosztowała...
- Ryan, przestań. To drobiazg. Kupiłem to za pół darmo. Proszę Cię, bierz to i zapomnij o cenie. – machnął ręką, wyciągając z torby dwa piwa i sok jabłkowy. – A teraz wybaczcie, ale jestem naprawdę zmęczony po pracy i pragnę cieszyć się pięciodniowym wolnym już teraz. – klasnął w dłonie i udał się w stronę salonu, chwytając jedno piwo i gazetę pod pachę.
- Bren, twój tata jest szalony. – młodszy chłopak zwrócił się w stronę Uriego, ale ten tylko uśmiechnął się i podniósł chichoczącego Rossa, po czym zaniósł go do pokoju. Postawił go na ziemi dopiero, kiedy weszli do środka. Ugh, jego cholerne plecy. Brunet rzucił się na łóżko, spoglądając na szatyna, który zrzucił z siebie za dużą o kilka rozmiarów bluzę (Brendon wcale nie pożyczył jej od Dallona, żeby dać ją zmarzniętemu Ryanowi, kiedy byli na łyżwach... rok temu), żeby przymierzyć nową koszulę.
- Wyglądasz w niej bosko. – Urie przygryzł wargę, poprawiając poduszkę pod swoją głową. Koszula idealnie leżała na młodszym. Trzeba przyznać, że jego ojciec ma naprawdę dobre oko i trafił w dziesiątkę z rozmiarem. Bogart zaszczekał, kiedy Urie niechcący klepnął go, chcąc wygodniej się ułożyć, przez co ten się zaśmiał. – Widzisz? Nawet Bogart potwierdza.
- Może i wyglądam dobrze, leży idealnie, ale Bren, cena. Zdaje sobie sprawę, że to kosztowało więcej niż wszystkie moje koszule razem wzięte. – klapnął obok niego na łóżku, zabierając pieska na swoje kolana.
- Przestań. Na ciebie wydałbym ostatniego centa. – Brendon spionizował się i objął chłopaka od tyłu, cmoknął go w policzek, przyciskając mocno swoje miękkie usta do twarzy młodszego.
- Wiesz co? Mam pewien plan. – złowieszczo klasnął w dłonie, wstając i podchodząc do szafki, z której wyciągnął papier i węgiel. Brendonzawsze trzymał tam te dwie rzeczy, gdyby przyjaciela naszła ochota na rysowanie – Zawsze chciałem to zrobić.
- Naszkicować mnie węglem? Mogłeś poprosić w każdej chwili... oh. Okej, rozumiem. – otworzył szerzej oczy, widza złowieszczy uśmiech młodszego. Tak, zdecydowanie wiedział o co chodziło Ryanowi.    


Od autorki: Hello B) Witam, o zdrowie pytam. Jak tam u Was? 

Miłego dnia, kochani!

Settle in Seattle || Ryden ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz